Mistrzostwo to nieustanne poszukiwanie
Dominika Dondé to utalentowana ceramiczka i promotorka sztuki. Artystka specjalizuje się w porcelanie, realizując obiekty wykonane technikami dawnymi w sztuce małego przedmiotu, rzeźbie i instalacjach. Prace Dondé cechuje subtelność i delikatność, a także pewna niejednoznaczność formy. Porcelana w rękach Dominiki staje się materią niemal poetycką. Nic tu nie jest oczywiste. Zaskoczyć kształtem potrafi nawet misa czy talerz, który wyszedł spod rąk artystki, taki jak ten nagrodzony w tegorocznym plebiscycie MUST HAVE.
A skąd się wzięły te piękne porcelanowe drobiazgi jak bransoletki czy świece zapachowe?
To wszystko są przypadki.Kiedyś w sklepie w Mediolanie zobaczyłam metalową bransoletkę, która wyglądała jak porcelanowa. Spontanicznie chciałam ją kupić, ale kosztowała 850 euro. Pomyślałam, że zrobię sobie taką z porcelany. Opracowanie do tego odpowiedniej technologii zajęło mi dwa miesiące. Zrobiłam ją dla siebie używając technik dawnych. Bransoletka jest bardzo przyjemna w noszeniu, bo przyjmuje temperaturę ciała. Świeczki natomiast zrobiłam na zamówienie concept store’u znajdującego się w Hotelu Europejskim. Bardzo długo mnie na nie namawiano. Opakowanie to między innymi rzadkie 24 karatowe matowe złoto, techniki rzeźbiarskie. Poszukiwanie zapachu to osobna, długa historia. Dla Hotelu Europejskiego robiłam instalacje porcelanowe, sufitowe i na ściany, a ostatnio zaprojektowałam też serwis kawowy dla jednej i dwóch osób.
Jedna z Pani prac zdobyła ostatnio wyróżnienie Must Have w plebiscycie organizowanym przez Łódź Design Festival.
Tak, bardzo się ucieszyłam!
W tym staż w słynnej manufakturze porcelany w Sèvres, na który podobno bardzo trudno jest się dostać…
To prawda. Udało mi się, bo po pierwsze mówię po francusku. Po drugie jeździłam tam bardzo często, była to taka moja mekka i uparcie pytałam o jakieś staże, bo po prostu chciałam zobaczyć manufakturę od tyłu, a nie tylko muzeum. Zaprzyjaźniłam się tam z panią, która sprzedaje bilety i książki. Pewnego dnia dała mi ona adres mailowy innej osoby, która tam pracuje i uparcie zaczęłam wysyłać maile reklamując się jako zamiatacz, sprzątaczka, pisałam, że szlifuję, że różne rzeczy potrafię... Krótko mówiąc – zaoferowałam im szerg moich znakomitych kompetencji i nic. I nagle pewnego dnia dostałam zaproszenie. Myślałam, że eksploduję ze szczęścia, nie mogłam w to uwierzyć!
Jak wyglądał ten staż?
Od razu pojechałam na kurs mistrzowski, bo w międzyczasie skończyłam podyplomowe studia z ceramiki. Ten rozwój w tej dziedzinie przypadł mi na wiek dojrzały, co uważam za rzecz cudowną. Dojrzałość ma to do siebie, że mamy ukształtowane tyle rzeczy wewnątrz nas – estetykę, poczucia piękna, mamy też świadomość własnej potencji. W Sèvres miałam nieprawdopodobną krzywą uczenia się, czego bym nie dotknęłam, to mi wychodziło. Błyskawicznie dotarłam do technik, które mnie interesowały. Uczyłam się tylko od mistrzów, więc nie marnowałam już czasu.
Co Pani rozumie przez mistrzostwo w ceramice. Na czym ono polega?
Mistrz dla mnie to ten, który nie schodzi z drogi poszukiwania, to ten, którego wiedzie wewnętrzna niespożyta ciekawość i dynamika wewnętrznego poszukiwania coraz to nowych form, coraz to nowego wyrazu i estetyki. Mistrzostwo to żarliwe uczucie poszukiwania. Mistrzostwo możemy też rozumieć jako precyzję jako osiągnięcie perfekcji w danej technice, ale to akurat nie jest moje rozumienie. W chińskiej fabryce porcelany możemy znaleźć człowieka, które całe życie malował jeden wzór i oczywiście osiągnął w tym mistrzostwo, ale nigdy nie przeniósł on swojej wizji w kreację, ani w coś własnego.
W pani pracach z jednej strony widać nowatorstwo, z drugiej silne zakotwiczenie w przeszłości…
Wszystko zaczęło się od zachwytu porcelanowymi obiektami z przeszłości, z XVIII – XIX wieku.Ciekawiły mnie stare techniki – stare grawiury, ryciny, przenoszenie grafik na porcelanę. Pamiętam, że na początku nie mogłam odgadnąć, jak coś jest zrobione, ale dziś już wiem. Kiedyś odkrywanie na przykład tego, jak dana rzeźba wytrzymała wypał, zajmowało mi kilka lat. Dziś często wystarczy mi jedno spojrzenie i już całą resztę wiem.
Nie tylko pani wie, ale też wykorzystuje tę wiedzę.
Oczywiście.Tak było w przypadku rzeźby Lightness, którą zrobiłam z moim przyjacielem.Wszyscy, łącznie z profesorami ceramiki, powiedzieli nam, żeby się za to nie brać, że nikt tego nie wypali w porcelanie. Wszystkim rzeźba tancerki wydała się bardzo trudna, bo cały jej ciężar spoczywa na jednej nodze, oprócz tego mamy niczym niepodparty ażur między nogami i dwie ręce wzniesione do góry. Porcelana powyżej pewnej temperatury zaczyna być miękka i wszystko opada. Oglądając albumy z porcelanowymi rzeźbami, możemy zauważyć, że figury między nogami mają zawsze jest jakiś pień albo rękę opartą o kolumnę. Tu nie było żadnego podparcia. Samo robienie formy do tego odlewu zajęło nam trzy miesiące bez przerwy i nie było wiadomo, czy ta forma zaprocentuje, nie było wiadomo, czy się to otworzy, to był kosmos, ale się udało!
Ze względu na sytuację, możemy niestety porozmawiać dziś tylko telefonicznie.Dobrze Pani znosi izolację?
Nie odczuwam jej jakoś bardzo dotkliwie, bo już od kilku lat moje codzienne życie polega na przemieszczaniu się z domu do pracowni, w której jestem sama i pracuję w ciszy oraz spokoju do późnego popołudnia. Teraz tylko podtrzymuję moją codziennę rutynę.
I to trwa już podobno 5 lat...
Tak, dokładnie 5 lat. Wtedy też powstała moja galeria i pracownia.
Jak to się stało, że zaczęła się Pani zajmować ceramiką?
Myślę, że zdecydowało o tym trochę przeznaczenie. Już jako małe dziecko ryłam patykiem we wszystkim, kopałam,rzeźbiłam w glinie, lepiłam z plasteliny, rysowałam… Moje życie jednak z różnych powodów ułożyło się tak, że ta pasja na wiele lat została trochę z tyłu. Oczywiście robiłam różne rzeczy artystyczne, ale tak bardziej hobbystycznie, nie zawodowo. I pewnego dnia, na chwilę przed 40-tką podjęłam decyzję, że pora udać się na wycieczkę w głąb samej siebie, że to jest ten moment, że teraz albo nigdy. Bałam się, opierałam, bo rzuciłam prawie wszystko i wtedy zaczęły przytrafiać mi się same dobre rzeczy, jak ta, że dostałam w prezencie kamienicę na Pradze, w której mogłam stworzyć własną pracownię. W międzyczasie skończyłam też różne szkoły.
Jaka jest historia tego nagrodzonego talerza Peplum?
Nie powstał on na żadne wyraźne życzenie, zrobiłam go dla siebie, zresztą zawsze wiele rzeczy robię dla siebie. Pewnego dnia pewien utytułowany francuski kucharz wydawał album ze swoimi daniami i chciał mieć w tym albumie wszystko sfotografowane na moich pracach. Talerze pojechały więc do Francji, a potem jeszcze kilkakrotnie brały udział w różnych sesjach.Ostatnio kilka z nich trafiło też do wolnych przestrzeni w Hotelu Europejskim, ale wydaje mi się, że nikt nie zwracał za bardzo na nie uwagi, aż do tego plebiscytu! Bardzo się cieszę z tej niespodzianki i dziękuję!
Nad czym Pani teraz pracuje?
Moja inklinacja, to o czym marzę i chcę robić to są instalacje – duże, świetlne, sufitowe, ścienne, wolnostojące – to jest to, w jakim kierunku chciałabym pójść. Bardzo to czuję. Właśnie teraz pracuję nad takimi większymi projektami, z którymi chciałabym pojechać gdzieś za granicę. Robię też teraz coś, co nazywam ekoporcelaną – mieszam porcelanę ze śmieciami. Zbieram do tego różne odpady celulozowe – stare kartony, papiery, rolki z papieru toaletowego, gazet, a następnie namaczam to w takiej kadzi i miksuję. Powstaje z tego pulpa, którą mieszam z najlepszą na świecie porcelaną. Porcelana poprzez dodatek celulozy staje się niesamowicie przeświecalna i uzyskuję dzięki temu wyjątkową fakturę. Jak się to się wszystko podświetli od środka, to po prostu wygląda jak księżyc!