Architektura to budowanie relacji. Rozmowa z Maciejem Sokolnickim
Maciej Sokolnicki, założyciel pracowni architektonicznej MS86A jako jeden z dziesięciu Polaków znalazł się na liście Europe 40 Under 40. Maciej tworzy architektoniczne manifesty, które nie uświęcają jednego ustalonego porządku, ale zakładają zmianę i płynność. Z równym zaangażowaniem i pomysłowością projektuje mosty i lotniska, domy, szkoły albo klocki, które podbiły serca najmłodszych, ich rodziców oraz jurorów konkursu Red Dot. Poprzez różnorodność poruszanych tematów realizuje swoją głęboką potrzebę znajdowania kontekstów i punktów wspólnych.
W naszej rozmowie odkrywamy, jak polski architekt rewolucjonizuje sposób myślenia o projektowaniu i wpływaniu na przestrzeń publiczną.
Dominika Janik: Projektujesz lotniska, szkoły, mosty, zabawki i mieszkania – skąd taki rozstrzał?
Maciej Sokolnicki: Może to efekt mojego twórczego ADHD – choć raczej wierzę, że to naturalny stan umysłu, który nie rozróżnia dziedzin, tylko szuka między nimi powiązań.
Co daje ci największą frajdę w tej różnorodności?
Lubię ten moment, kiedy coś zaczyna nabierać kształtu – kiedy jeszcze nie wiadomo do końca, czym to będzie, ale już czuć, że działa. To chyba największa satysfakcja. W trakcie pracy kropki zaczynają się łączyć w całość.
Zastanawiam się, jak przeskakujesz od mostów do zabawek w taki sposób, że – mimo ewidentnych różnic - każdy z tych projektów osiąga równie imponujący finał?
W projektowaniu mostów i zabawek w gruncie rzeczy chodzi o to samo. Zaprojektować przestrzeń lub obiekt, który – poza swoją podstawową funkcją, tj. transportem z punktu A do B – pozwoli ludziom się na chwilę zatrzymać, umożliwi obserwację miasta z zupełnie nowej perspektywy, a może nawet spotkanie z drugim człowiekiem. W pewnym sensie zabawki też są mostem – łączą wyobraźnię dzieci i dorosłych, kreatywność z bliskością. Klocki to mikroarchitektura o nieocenionej skali emocjonalnej, bo wpływa na wyobraźnię przyszłych pokoleń. Ich celem, niewątpliwie, jest sprawić, że rodzice na chwilę się zatrzymają – i wspólnie z dzieckiem będą budować coś więcej niż tylko wieże. Budują relację. Finalnie jednak wszystko wywodzi się z kreatywności, której nie da się wyłączyć o siedemnastej. Obcujemy z przestrzenią i przedmiotami od chwili, gdy się budzimy – trochę tak jak muzycy, którzy dookoła siebie słyszą dźwięki nawet w ciszy, tak architekci ciągle widzą konteksty, proporcje, relacje przestrzenne. Dlatego dla mnie nie ma znaczenia, czy projektuję most, dom, czy zabawkę – każda forma niesie w sobie czyjeś marzenia, potrzeby, emocje. Architektura to uniwersalny język. Skala nie ma tu większego znaczenia – liczy się przestrzeń i to, co w niej można poczuć. W mojej codziennej pracy i życiu często łączę szczyptę polskiej fantazji z minimalizmem i szwajcarską precyzją. Wierzę, że właśnie z takich kontrastów rodzą się najciekawsze pomysły.
Skąd przychodzą do ciebie inspiracje?
Zewsząd – z muzeum, kawiarni, rozmowy, filmu. Mam w sobie taki wewnętrzny twardy dysk, który nieustannie zapisuje te bodźce. I może właśnie ta możliwość łączenia – wszystkich moich doświadczeń, czy to z pracy, życia czy podróży, myślenia w wielu skalach naraz – daje mi największą frajdę i pewnego rodzaju spełnienie. To podejście – projektowanie w różnych skalach i dyscyplinach – jest zresztą bardzo naturalne w pracy wielu architektów. Zaha Hadid oprócz architektury tworzyła naczynia, meble, a nawet buty. Massimiliano i Doriana Fuksas u, których miałem możliwość zdobycia doświadczenia poza architekturą projektują lampy, obiekty codziennego użytku, jak np zestaw sztućców dla firmy Alessi. Bjarke Ingels stworzył z kolei LEGO House – budynek, który sam w sobie jest zabawką i przestrzenią do nauki przez budowanie. To nie są strategie brandingowe – to naturalna konsekwencja sposobu myślenia: forma, funkcja, użytkownik, kontekst – niezależnie od skali. Dla mnie to po prostu naturalne rozszerzenie tego, jak postrzegam projektowanie. Nie chodzi o to, by szukać nowych pól ekspresji – one same się pojawiają, jeśli ma się uważność i otwartość. Architektura nie kończy się na czterech ścianach i dachu. Czasem jej najbardziej znaczące aspekty są zakodowane w drobnych gestach – przedmiocie, module, zabawie. To przychodzi z potrzeby, z obserwacji. Nie z potrzeby tworzenia „więcej”, ale z potrzeby myślenia przestrzenią – w każdej formie.
Co w architekturze Poznania i Zurychu lubisz najbardziej, a co najmniej?
W Poznaniu uwielbiam jego niedoskonałość – żywą, nieoczywistą, nieco szorstką. To miasto, które nieustannie się zmienia, w którym historia i współczesność przenikają się z zaskakującą swobodą. Cenię ten kontrast między Jeżycami zaprojektowanymi przez berlińskich architektów, modernistyczną wielkoskalowością Rataj a rekreacyjną geometrią Malty.
Zurych z kolei jest wyważony i precyzyjnie zaprojektowany. Urbanistyka współgra tu z naturą, Jeziorem Zuryskim i górami. To miasto, w którym architektura jest kontrolowana – piękna w swojej klarowności. Z zewnątrz może wydawać się zbyt perfekcyjne i hermetyczne, ale gdy się w nie wejdzie, okazuje się niezwykle różnorodne. Nie zwykłem postrzegać architektury – ani w ogóle zagadnień – w kategoriach „lepsze–gorsze”.
A jeśli coś nie działa?
Wtedy staje się pretekstem do zmiany. Przestrzeń niedoskonała to przestrzeń otwarta – na ulepszenie, eksperyment, dialog. Staram się tak patrzeć na miasta, projekty, sytuacje i ludzi – jako na krajobrazy, które ewoluują. Doświadczenie tych dwóch miast sprawiło, że uwielbiam łączyć chaos z porządkiem. Staram się, by wszystko miało wyznaczone ramy – ale takie, które pozwalają na spontaniczność i przekraczanie granic. Ostatecznie to użytkownicy współtworzą przestrzeń i nadają jej życie. Mieszkałem również w Berlinie, Rzymie i Londynie – każde z tych miast jest na swój sposób fascynujące. I każde – w swojej nieidealności – jest pełne znaczeń.
Bardzo podoba mi się filozofia studia: „nic nie trwa wiecznie, nic nie jest doskonałe i nic nie jest skończone”. To pokazuje brak ograniczeń i kompleksów w podejściu do projektowania. Czy teraz - zważywszy na to, że minęło pewnie trochę czasu od formułowania tego manifestu - dodałbyś jeszcze jakieś „nic” do tej listy?
Tu aż się prosi, by dopowiedzieć: „nic nie jest oczywiste”. Coraz mocniej to czuję – zarówno w architekturze, jak i w życiu. Projektowanie, które nie zadaje pytań, które nie zostawia marginesu na interpretację, szybko traci sens. Najciekawsze rozwiązania pojawiają się tam, gdzie istnieje pewien niedopowiedziany fragment – miejsce, w którym odbiorca może sam coś odkryć. Nie ma jednego punktu widzenia, jednego odbiorcy. Sens przestrzeni objawia się dopiero, gdy wejdą w nią ludzie – każdy ze swoją wrażliwością, doświadczeniem, pamięcią ciała. I to jest dla mnie jeden z najciekawszych momentów: kiedy projekt, który wydaje się klarowny na papierze, nagle zaczyna żyć własnym życiem. Zmienia się – i dobrze, że się zmienia. W wielu obiektach publicznych w Szwajcarii projektuje się tzw. przestrzenie wielofunkcyjne – które, później pełnią różne funkcje. Raz odbywają się w nich warsztaty kung-fu, raz przestrzeń staje się sceną muzyczna, innym razem świetlicą albo salą na przedstawienie teatralne przedszkolaków. Przestrzeń staje się ramą – a nie definicją. I właśnie dlatego nic nie jest oczywiste.
Coś mi mówi, że lubisz kody i zagadki. Z samej nazwy studia MS86A można się drogą dedukcji wiele o tobie dowiedzieć.
Uwielbiam kody i zagadki. Wszystko, co sprawia, że odbiorca musi się na moment zatrzymać, pomyśleć, poszukać punktów odniesienia. Fascynuje mnie takie podejście – w literaturze, muzyce, sztuce. W nazwie MS86A można doszukiwać się łamigłówek – jak w Villa E-1027 Eileen Gray, czy w nazwie House NA u Sou Fujimoto, czy kodowaniu rysunków przez Le Corbusiera.
W nazwie studia zakodowana jest także twoja data urodzenia – stąd wiemy, że mieścisz się w kategorii „under 40” (śmiech). Powiedz proszę, jak się czujesz jako laureat prestiżowej nagrody Europe 40 Under 40?
Bardzo miło jest dostać wiadomość, że ktoś zauważył, że robisz coś z serca, z pasją – i uznał to za wartościowe. Czuję radość, ale też dużą pokorę. Wiem, że każdy projekt to nowe wyzwanie i nowa przygoda. Mam nadzieję, że „the best is yet to come”. W tej rozmowie wiele razy wspominałem słowo emocje, bo w gruncie rzeczy każdy twórca – niezależnie od skali czy medium – chce sprawić, by odbiorca coś poczuł, by na chwilę się zatrzymał. Cieszę się, że młoda polska architektura coraz częściej jest zauważana w Europie. Ta nagroda to nie tylko wyróżnienie dla mnie – to także symboliczny gest dla innych młodych twórców, którzy chcą, by przestrzeń wokół nas była piękniejsza, bardziej funkcjonalna i inspirująca. Jest taka scena w filmie Stowarzyszenie Umarłych Poetów, w której Robin Williams mówi, że poezja, miłość, piękno – to właśnie one nadają sens naszemu istnieniu. Architektura ma bardzo podobny potencjał. Może być przestrzenią refleksji. Przypomnieniem, że jesteśmy w świecie, a nie obok niego. W rzeczywistości, która coraz częściej przyspiesza, projektowanie może być zaproszeniem do tego, by się na chwilę naprawdę włączyć.