Z miłości do Warszawy
Jego zdjęcia zwracają uwagę przemyślaną estetyką i niezwykłą konsekwencją. Poszukuje budynków, które nie są znane szerokiej publiczności i pokazuje ich ulotne piękno w wyjątkowy sposób. Sebastian Czarnecki, bo właśnie o nim mowa, choć na co dzień zajmuje się UX designem, po godzinach sięga po aparat, by ruszać na spontaniczne spacery. Jak sam przyznaje, fotografuje budynki mu bliskie, które uwiodą go od pierwszego wejrzenia. Choć niektóre z nich straciły swój dawny splendor, potrafi pokazać je z niezwykłą czułością, przywracając mistrzowskiej architekturze dawny blask. Nam opowiada o początkach swojej przygody z architekturą, nieuleczalnej miłości do Warszawy i innowacyjności powojennej architektury.
Justyna Ciurzyńska: Zacznijmy od początku. Na co dzień zajmujesz się projektowaniem aplikacji. Jak zaczęła się Twoja przygoda z fotografią?
Sebastian Czarnecki: Fotografia sprawiała mi wiele satysfakcji od zawsze i kiedy w moje ręce dostała się po raz pierwszy lustrzanka postanowiłem zapisać się na profesjonalny kurs. Nauczyłem się posługiwać trybem manualnym i po tym historia nabiera rozpędu. Podczas pracy w Centrum Nauki Kopernik współtworzyłem ciemnię fotograficzna. Eksperymentowanie z wywoływaniem klisz, naświetlaniem papieru światłoczułego, obserwacja całego procesu powstawania fotografii sprawiało mi ogromną radość. W międzyczasie założyłem profil na Facebooku gdzie publikowałem głównie fotografie Warszawy. Urządziłem kilka wystaw: najbardziej znana była w całości poświęcona Pałacowi Kultury i Nauki i można było ją zobaczyć przez 2 lata na słynnym tarasie widokowym PKiN na XXX piętrze. Pojawiły się również zlecenia: pracowałem dla nowego salonu Mclarena w Warszawie, robiłem sesje nowych modeli Maserati, Porsche, Volvo czy BMW.
JC: Pałac Kultury miewa bardzo różnorodne opinie wśród mieszkańców stolicy, jedni go kochają, drudzy nienawidzą. Dlaczego wybrałeś ten budynek?
SC: Chyba zadziałały tutaj dwa czynniki. Po pierwsze to prawie mój sąsiad. Mieszkam w centrum i gdy wychodzę z domu to od razu go widzę. Dochodzi także sentyment z dzieciństwa: chodziłem tam na warsztaty dodatkowe z majsterkowania i na basen. Choć wielu Warszawiaków go nie lubi, z mojej perspektywy to budynek, który po prostu zawsze był, nie postrzegam go jako „Daru Stalina” tylko niezmienny element warszawskiego krajobrazu.
JC: Skąd wzięło się Twoje zamiłowanie do architektury?
SC: Myślę, że wiąże się to z miłością do Warszawy, którą noszę w swoim DNA. Architektura to dla mnie rodzaj pewnego podświadomego połączenia się z miastem. Szczególna miłością darze architekturę modernistyczną. Jest funkcjonalna i pragmatyczna. Sama nazwa „modernizm” pochodzi z francuskiego słowa moderne oznaczającą nowoczesność, rozumianą jako sposób działania zoptymalizowany do zastanych okoliczności. Przemawia to do mnie. Poza tym fotografowanie architektury nie jest łatwe, szczególnie tej „nieoczywiście ładnej”. A ja lubię wyzwania.
JC: Co Cię najbardziej urzeka w stolicy?
SC: Jej wola przetrwania, jej duma, jej historia odrodzenia się z popiołów jak feniks. Po wojnie była projektowana i odbudowywana jako silniejsza, nowocześniejsza, bardziej przyjazna i otwarta. Pojawiło się dużo nowych rozwiązań, zwłaszcza modernizmu. Spójrzmy, chociażby na osiedle „Za Żelazną Bramą”, które dziś bywa postrzegane jako zespół wielkich, nieatrakcyjnych klocków. W tamtych czasach była to bardzo nowatorska realizacja pomysłów Le Corbusiera. Przedwojenna Warszawa była pozbawiona światła: do większości lokali w ogóle nie docierało światło słoneczne. Jednym z postulatów modernistów było zapewnienie dostępu promieni słońca do mieszkań, chociaż przez godzinę czy dwie. Inną kwestią jest to, że wiele osób żyje ciągle w przekonaniu, że przedwojenna Warszawa była Paryżem Północy.
JC: Nie była?
SC: Byłem kiedyś na wykładzie Radosława Gajdy w Muzeum Powstania Warszawskiego „Czy Warszawa była Paryżem Północy?”. Już na samym wstępie zaznaczył, że zdecydowanie nie była. Pokazując Warszawę jako „przedwojenny Paryż Północy”, często sięga się głównie po zdjęcia miejsc bardzo reprezentacyjnych: Marszałkowskiej z Towarzystwem Ubezpieczeń Rosja czy też Plac Bankowy. Fotografowie już wtedy kadrowali i obrabiali tak zdjęcia, by te prezentowały się jak najkorzystniej. Pozostała część miasta, w której był ogromny problem z kanalizacją, czystością, prądem w ogóle nie była prezentowana. Było wiele biednych, gęsto zabudowanych dzielnic, w których światło słoneczne było rzadkością, a w zatłoczonych mieszkaniach temperatura w zimę potrafiła spadać alarmująco nisko.
JC: Moderniści zaczęli swoją misję już przed wojną.
SC: Nad odbudową Warszawy pracowało wielu absolwentów Politechniki, którzy ukończyli szkołę tuż przed wojną lub jeszcze w jej trakcie. Wspaniała jest właśnie ciągłość tej myśli.
JC: Wszystkie Twoje zdjęcia są czarno-białe. Dlaczego?
SC: Tak czuję. Sześć lat temu zrobiłem zdjęcia X-om na Powiślu i były właśnie czarno-białe. Mam też własny przepis na mój autorski „czarno-biały”. Chciałem, aby zdjęcia tworzyły wspólną historię i były spójne. W mojej przygodzie z fotografią wiele jest subiektywności, czucia. Wychodzę z domu, chwytam aparat i fotografuję budynki, które przykuwają moją uwagę. Więcej jest w tym osobistej opowieści niż suchej merytoryki. Opisuje przedstawione obiekty jednym, dwoma zdaniami, ale opowiadanie faktów nie jest moim celem. Mam nadzieję, że dzięki tym zdjęciom mogę kogoś zaciekawić czy też pozwolić docenić architekturę danego budynku.
JC: Budynki modernistyczne przez wiele lat były bardzo niedoceniane.
SC: Tak, ciekawe jest, jak zmienia się postrzeganie modernizmu, myślę, że ten proces już się zaczął. Wiele modernistycznych budynków w Warszawie zostało poddanych renowacji. Mam nadzieję, że za kilka lat zagraniczni turyści będą przyjeżdżać do Warszawy właśnie po to, by oglądać powojenny modernizm. Tak jak do Gdyni przyjeżdżają wycieczki studentów z Sorbony, aby oglądać architekturę przedwojennego modernizmu, tak Warszawa jest świetnym przykładem tego powojennego, unikalnym miastem, które przeżyło tak dużą katastrofę i w dużej mierze zostało zbudowane na nowo. Drugiego takiego miasta nie ma na świecie. Powinniśmy zacząć to doceniać. Dwa lata temu w holenderskim magazynie „Trouw” ukazały się moje zdjęcia właśnie w tym kontekście w artykule o tytule „Warszawa odkrywa swoje perełki”. Wiele budynków oczywiście wymaga jeszcze renowacji czy też po prostu czyszczenia.
JC: A co powoduje, że dany budynek przykuwa Twoją uwagę?
SC: Myślę, że ciekawa forma, rytm, oryginalny pomysł. Doskonałym przykładem tego jest budynek na Koziej, który wykonany jest z prefabrykatów. Architekci wykorzystali je na tyle pomysłowo, że powstało coś bardzo wyjątkowego, co zachwyca do dziś.
JC: A jak widzowie reagują na Twoje zdjęcia?
SC: Szczególnie interesujące bywają budynki, które nie są znane szerokiej publiczności. Czasami dostaję też wiadomości od osób, które mieszkały w danym budynku i dzielą się ciekawostkami.
JC: Jak znajdujesz tematy do fotografowania?
SC: Różnie, po pierwsze dużo spaceruję. Czasami chodzę także na wirtualne spacery za pomocą Google Maps. Dużo wiedzy czerpię także z wykładów np. Grzegorza Miki czy też książek, chociażby Grzegorza Piątka. Czytam czasem także magazyn warszawski „Skarpa”.
JC: Czy jest jakiś budynek, którego nie zdążyłeś sfotografować i tego żałujesz?
SC: Tak, „Emilka”, jestem ciekawy, w jakiej formie powróci.
JC: Jakie są Twoje fotograficzne marzenia? Chciałabyś się zajmować tym na pełen etat?
SC: W kwestii modernizmu - nie. Jest to bardzo moja rzecz, w której mogę się w pełni wyrażać. Gdybym robił to zawodowo, straciłbym wiele wolności, która jest dla mnie bardzo cenna. Cieszy mnie, gdy moje zdjęcia są pokazywane, a wraz z nimi odczarowywany jest krajobraz mojego miasta. Zawsze wtedy serce mi rośnie.
Zdjęcia Sebastiana możecie zobaczyć na jego profilu na Instagramie: https://www.instagram.com/sebastianczar/ oraz na jego stronie internetowej http://sebastianczarnecki.pl.