Patrick Norguet: „Design musi mieć charakter, inaczej jest płaski i nudny”
Francuski projektant Patrick Norguet zbudował swoją karierę na współpracy ze światowymi markami i tworzeniu przedmiotów, które trafiły zarówno do muzeów, jak i domów celebrytów. Ale nie uważa siebie za artystę. Dla niego design to rzemiosło — proces kształtowany przez dialog, kulturę, ludzi i technologię.
Artykuł sponsorowany
W rozmowie dla Ton opowiada o swojej najnowszej współpracy nad kolekcją Cissy, swoim podejściu do ponadczasowości, rytmu kreatywności i o tym, dlaczego nie chce już być niedźwiedziem.
Na start coś nietypowego: Czy słuchasz muzyki podczas pracy nad projektami? Jeśli tak, co Cię inspiruje?
Patrick Norguet: Muzyka to dla mnie ogromną inspiracją W kolejnym życiu nie chcę być projektantem — chcę być muzykiem! Gram dużo na gitarze, a muzyka jest najczystszą formą energii. Kiedy grasz, natychmiast przekazujesz energię innym ludziom. Design też przekazuje energię, tylko proces tworzenia trwa znacznie dłużej.
Masz ulubionego muzyka?
Mam wielu, ale jeśli miałbym wskazać jednego, to Jimmy Page z Led Zeppelin. Jeden z największych gitarzystów wszech czasów.
Słuchałeś go podczas pracy nad tym projektem?
Nie. Kiedy projektuję, potrzebuję absolutnej ciszy. Muzyka by mnie rozpraszała. Design to proces głęboki, pełen badań i szkicowania. Dopiero kiedy wszystko zaczyna się łączyć, czasem włączam muzykę. Ale początek musi być w ciszy.
Jak zaczęła się Twoja współpraca z Ton? Co Cię w niej przyciągnęło?
Nie jestem artystą. Dla mnie design to marka i proces. Znałem Ton, ich historię i wagę w przemyśle meblarskim. Od dawna chciałem współpracować z silną marką, która ma dziedzictwo i jednocześnie patrzy w przyszłość. Dwa lata temu zadzwoniłem do Milana (Milan Dostalík, CEO Ton) i umówiłem się na spotkanie. Poznaliśmy się na targach, pokazałem mu swoje prace — i zaczęliśmy rozmawiać o pomysłach. Dwa lata później — mamy nowy produkt!
Co najbardziej przyciągnęło Cię do marki Ton?
Ton to rzadkość. To nie jest pusta marketingowa bańka. To prawdziwa produkcja, tradycja, ludzie i historia. Czechy mają niesamowite dziedzictwo inżynieryjne — tylu znakomitych inżynierów samochodowych pochodzi właśnie stąd! Jako projektant potrzebuję takiego fundamentu. Kocham pracować z historią i tworzyć z niej coś nowego.
Czy praca z czeską marką była dla Ciebie czymś innym?
Tak i nie. Moim zadaniem jest zrozumieć różne kultury. Świat może wydawać się zglobalizowany, ale to iluzja. Każdy kraj ma swoją specyfikę. Czechy mnie zafascynowały — techniczna precyzja, silne korzenie. Macie tu niesamowity dorobek — od inżynierii samochodowej po historię komunizmu. To kształtuje charakter, siłę kultury. I właśnie dlatego tak dobrze rozumiem Ton.
Opowiedz więcej o nowym fotelu. Jak wyglądała praca nad jego projektem? Brief był naprawdę trudny. Zadanie brzmiało: „Stwórz coś starego w duchu, świeżego w formie i ponadczasowego.” Chodziło o mały fotel, nie za duży, zakorzeniony w DNA marki Ton — czyli gięte drewno i klasyczna architektura formy. A jednocześnie coś, co będzie patrzyło w przyszłość. Dla mnie ponadczasowość to właśnie to: wzięcie historii, kultury marki i przekształcenie ich w coś nowego, co nadal będzie rozpoznawalne, ale poczuje się świeże.
Jak powstał projekt tego fotela? Jaki był proces twórczy?
Dla mnie rysowanie to wszystko. Rysuję, wyrzucam szkice, rysuję znowu — jak muzyk, który próbuje różnych akordów, szuka harmonii. Tak działa mój proces. Czasami mam wizję od razu, taki „bum!”, widzę projekt w głowie. Częściej jednak — to długa praca prób i błędów. W przypadku projektu dla Ton zaproponowałem pięć różnych kierunków. Z Milanem (CEO Ton) wybraliśmy razem jeden i zaczęliśmy go dopracowywać. Bez dialogu nic nie powstaje. Design to rozmowa — bez tego nie da się stworzyć nic sensownego.
Czy miałeś jakąś konkretną inspirację przy tym projekcie?
Cissy jest wynikiem rozmów — z marką, z Milanem, z tożsamością Ton. Inspiracja nazwy pochodzi od szkicu Toulouse-Lautreca przedstawiającego Cissy Loftus — i od atmosfery, jaką przywołuje ten obraz. Paryż końca XIX wieku. Kawiarnie pełne giętych krzeseł No. 14 i No. 4. Czas belle époque. Szkic jest cichy, ale silny. Nieprecyzyjny, ale uchwyca chwilę. Pełen elegancji bez przesady. Pewności siebie bez arogancji. Nie chciałem kopiować rysunku. Chciałem uchwycić jego ducha. Fotel Cissy jest podobny — zrównoważony, miękki, ale zapraszający. Nowa klasyka dla Ton.
Mówiąc o wygodzie — jak uwzględniałeś doświadczenie użytkownika przy projektowaniu fotela?
To kluczowa sprawa. Jak już mówiłem — nie jestem artystą. To nie jest rzeźba na pokaz (choć robiłem i takie rzeczy). To fotel, on ma służyć ludziom. Wygoda jest wszystkim. To balans — także ekonomiczny. Nie wszystkie krzesła muszą być superwygodne. Jeśli siedzisz na nim dziesięć minut przy szybkim lunchu — spoko. Ale fotel Cissy powstał z innym założeniem. To krzesło do rozmowy, do czekania w hotelowym lobby, do obejrzenia filmu. Możesz w nim siedzieć 20 minut albo i godzinę — musi być naprawdę komfortowe. Dlatego ściśle współpracowałem z zespołem TON. Wiele czasu poświęciliśmy na dopracowanie ergonomii. Bo komfort to nauka — wiedza o ciele człowieka.
Są dwa poziomy komfortu: ten fizyczny, który czujesz, siadając, i ten wizualny, który widzisz jeszcze zanim dotkniesz materiału. Wszystko — od tkaniny po tapicerkę — zostało zaprojektowane tak, by krzesło mówiło: "chodź, usiądź”. A kiedy już usiądziesz — by ciało poczuło miękkość, przyjemność, relaks.
Wspominałeś o inspiracji szkicem Cissy Loftus. Jak to wpłynęło na wybór materiałów — zwłaszcza tkanin i kolorów?
Ten szkic ma w sobie miękkość — wizualną i emocjonalną. Chciałem, żeby fotel też to oddawał. Dlatego tkaniny były tak ważne. Na przykład Cleo — ma piękną teksturę, która nawet wzrokiem sprawia wrażenie miękkości. Wprowadziliśmy trzy nowe odcienie: brzoskwinię, wodę i złoto. Subtelne, ale świeże. Nadają fotelowi życie. Jeśli chodzi o skórę — też bawiliśmy się napięciem. Skóra Elmo Soft jest miękka, delikatna, naturalnie się marszczy — jak ludzka skóra. Ciepła, niedoskonała, prawdziwa. Balans między materiałami jest kluczem: miękkość, komfort, emocja. Tak samo, jak obecność Cissy w tamtym szkicu.
Jest jakiś szczególny detal w projekcie Cissy, z którego jesteś szczególnie dumny?
Tak. Ogromnym wyzwaniem było stworzenie konstrukcji nóg z giętego drewna. Chciałem, żeby wyglądały elegancko, ale jednocześnie były solidne, wytrzymałe. Spędziliśmy mnóstwo czasu dopracowując kąty, kształty — żeby to działało technicznie i wyglądało pięknie. Ale jest jeszcze coś, z czego jestem naprawdę dumny: pomysł stworzenia całej rodziny produktów.
Rodziny produktów? Opowiedz więcej!
Oryginalnie brief zakładał stworzenie tylko wersji z wysokim oparciem. Ale kiedy zacząłem szkicować, pomyślałem: „Wyobraź sobie hotelowy lounge. Moglibyśmy mieć wersję wysoką i niską. Stworzyć krajobraz, rytm, atmosferę.” Tak narodziła się wersja z niższym oparciem. Obie wersje są komplementarne: wysoka zachęca do relaksu, może nawet do drzemki, niska jest bardziej dynamiczna, żywa.
Możesz ustawić kilka różnych modeli razem — i stworzyć cały pejzaż meblowy. To też sprytna strategia biznesowa: inwestujemy w konstrukcję z giętego drewna, ale wykorzystujemy ją w dwóch różnych produktach, dając klientom więcej możliwości.
Podróżujesz bardzo dużo — jest jakieś miejsce, kraj albo miasto, które szczególnie Cię inspiruje?
Wiesz co? Wszystko sprowadza się do ludzi. Jestem we Włoszech praktycznie co tydzień — i Włosi są niesamowici. Wnoszą do pracy lekkość i radość. Mają w sobie tę ekspresję, otwartość. Energia totalnie inna niż gdziekolwiek indziej. A potem Japonia — zupełne przeciwieństwo. Na początku wydają się sztywni, powściągliwi... ale poczekaj do północy — są najzabawniejsi na świecie! (śmiech) Ale na serio — są niezwykle zorganizowani, dbają o każdy detal. Ich kultura szacunku do procesu i materiału to coś, co bardzo mnie inspiruje.
To chyba bliskie Twojemu podejściu?
Tak. Studiowałem inżynierię, więc mam ogromny szacunek do struktur i procesów. Dlatego tak lubię pracować z czeskimi markami jak TON. Precyzja. Organizacja. Boom boom — jak dobrze naoliwiona maszyna. Włosi są bardziej ekspresyjni, "latino", jak to mówię. Japończycy surowi, ale pełni szacunku. Każda kultura ma swój kod. I to jest piękne.
Wygląda na to, że kochasz to życie w podróży!
Tak, jestem szczęściarzem. Każdy projekt jest inny. Nic się nie powtarza. Trzeba być elastycznym, szybko łapać lokalny mindset. I nauczyć się mówić właściwym "językiem designu" do każdego klienta. To trzyma mnie przy życiu.
Przygotowując się do tej rozmowy, trafiłem na wywiad, w którym zapytano Cię, jakim zwierzęciem byś był — odpowiedziałeś, że niedźwiedziem, bo mógłbyś przespać całą zimę. Nadal tak myślisz? (śmiech) Tak, wtedy to było prawdziwe. Bycie niedźwiedziem brzmiało kusząco — przespać zimę... Ale teraz? Chyba bym zmienił zdanie. Kocham zimę. Kocham śnieg. A jako niedźwiedź nie mógłbym jeździć na nartach ani chodzić po górach! Więc dziś — nie, już nie chcę być niedźwiedziem. (śmiech)
Czyli życie to dla Ciebie trochę gra?
Tak. Życie jest grą — i trzeba ją umieć cieszyć się nią. Jeśli nie bawisz się tym, co robisz — wszystko staje się nudne. I tak samo jest z designem. Praca z TON, z Milanem — to świetny przykład. Milan to gość, który potrafi być profesjonalny, a jednocześnie wprowadza luz, radość w proces tworzenia. Design to nie tylko: "proszę, oto nowe krzesło". To ciężka praca, myślenie, wysiłek — ale też szczypta zabawy. Bez tego wszystko byłoby szare.
Jeśli mógłbyś zaprojektować mebel dla dowolnej postaci historycznej lub celebryty — dla kogo by to było? I co byś stworzył?
Świetne pytanie — dzięki za nie! (śmiech) W zasadzie... już trochę to zrobiłem. Mój pierwszy produkt, Rainbow Chair dla włoskiej marki Cappellini, trafił do wielu znanych osób. Dwa miesiące po premierze Brad Pitt kupił dwie sztuki. Tak więc — trochę spełniłem już to marzenie. Ale gdybym miał dziś wybrać? Mick Jagger. Stworzyłbym dla niego wielką, vintage'ową kanapę w stylu lat 70. Brazowa, może z aksamitu, z chromowanymi detalami. Kanapa z charakterem. Taka jak on.
Słyszałem, że sporo znanych osób posiada Twoje projekty — możesz zdradzić kilka nazwisk?
Może... ale pozwól, że najpierw opowiem historię. Mój pierwszy duży projekt — Rainbow Chair — powstał w 2000 roku. Trochę przez przypadek — ale to właśnie ten fotel wystartował moją karierę. Był taki kultowy concept store w Paryżu — Colette. Pierwszy na świecie prawdziwy globalny sklep lifestyle'owy. Moda, sztuka, książki, meble — wszystko w jednym miejscu. Mój fotel Rainbow trafił na ich witrynę. Cappellini to zobaczyło — i zaproponowali mi współpracę. To był mój bilet do Włoch. Dwa miesiące później fotel pojawił się na targach w Mediolanie — a zaraz potem trafił do stałej kolekcji MoMA w Nowym Jorku. Brad Pitt kupił wtedy dwa egzemplarze. Później pojawiło się więcej znanych klientów — ale nie zmieniło to mojego życia. Było po prostu zabawnym, niezapomnianym epizodem.
Na koniec — czy podczas podróży czytasz jakieś książki? Co aktualnie masz na tapecie?
Tak, czasami. W zależności od nastroju. Aktualnie czytam powieść Louisa-Ferdinanda Céline'a — jednego z największych francuskich pisarzy. Książka osadzona jest w realiach I wojny światowej. Nie jest to sucha historia, raczej osobista, pełna emocji opowieść. Uwielbiam książki, które zagłębiają się w historię — ale robią to przez pryzmat człowieka, nie faktów.
Rozmowa z Patrickiem Norguetem to nie tylko rozmowa o designie. To spojrzenie w sposób myślenia oparty na szacunku, człowieczeństwie i uwadze dla detali. Jego prace pokazują, że ponadczasowość w designie nie jest dziełem przypadku. To efekt głębokiego zrozumienia: historii marki, kultury, z której wyrasta, oraz prawdziwych potrzeb ludzi, którzy będą z niej korzystać. Bez względu na to, czy projektuje fotel dla Micka Jaggera, czy dla kogoś, o kim świat nigdy nie usłyszy, cel pozostaje ten sam: Tworzyć rzeczy z duszą.