Victorinox, scyzoryk nie z tej planety
„Jako chłopiec byłem dumny, że każdy skaut w mojej grupie musi mieć szwajcarski scyzoryk Victorinox. Dziś jest on oficjalnym wyposażeniem każdego astronauty w czasie misji kosmicznych NASA. To wiele mówi o jego niezawodności” – mówi Carl Elsener IV, kierujący firmą Victorinox AG.
Którym pokoleniem Elsenerów jest Pan w firmie Victorinox?
Karl Elsener, założyciel Victorinoxa, był moim pradziadkiem, więc jestem w rodzinie czwartym pokoleniem, które kieruje firmą. Było nas w domu jedenaścioro: mam siedem sióstr i trzech braci. Ośmioro spośród nas pracuje w firmie. Podobnie jak szesnastu członków kolejnego, już piątego pokolenia.
Na spotkaniach rodzinnych pewnie więc dużo rozmawiacie o biznesie?
Spotykamy się regularnie specjalne po to, żeby omawiać na forum rodziny cele i wartości, jakimi kieruje się firma. Szczególnie ważne jest zaszczepienie tego sposobu myślenia młodym. Pamiętam, jak wielką wagę ojciec przywiązywał do przekazania nam spuścizny marki Victorinox opartej na czterech filarach, które wspierają sukces. To: ludzie, klienci, produkty i marka. Ojciec zawsze powtarzał, że jeśli odpowiednio się przyłożę do tych czterech obszarów, niewiele jest rzeczy, które mogą pójść źle. Od dziecka wpajał mi na przykład, jak ważni dla firmy są pracownicy. Kiedy do siedziby przyjeżdżały delegacje z zagranicznych oddziałów firmy, przychodziliśmy z rodzeństwem się przywitać i przysłuchiwaliśmy się spotkaniom. Nawet wtedy, gdy toczyły się po angielsku, którego wtedy jeszcze dobrze nie rozumieliśmy. Ale te wizyty były dla nas wielkim wydarzeniem.
W pewnym sensie od małego byliście pracownikami firmy.
Tak się wychowaliśmy. Nasze mieszkanie mieściło się na czwartym piętrze nad fabryką w Ibach [miasto w Szwajcarii – przyp. red.]. Pod nami, na trzecim piętrze znajdowało się mieszkanie dziadków. Niżej były biura firmy, a na parterze jej magazyny. Fabryka była naszym placem zabaw.
Pana pradziadek Karl Elsener był niezwykłym człowiekiem. Nie tylko stworzył silny biznes, ale wzmocnił całą gałąź przemysłu, jaką była produkcja noży. Wkrótce jego marka stała się znakiem rozpoznawczym Szwajcarii. Jakie wspomnienia przetrwały po nim w Pana rodzinie?
Bez wątpienia był wizjonerem. Odważnie i konsekwentnie wyznaczył sobie cel. Było nim zaopatrywanie w scyzoryki szwajcarskiej armii. To było trudne do zrealizowania, bo potrzeba było 200 tysięcy sztuk, a on miał tylko niewielki warsztat, zdolny wytworzyć parę tysięcy noży tygodniowo. Mimo to realizował swój cel krok po kroku. Pierwszym z nich było założenie Stowarzyszenia Szwajcarskich Producentów Noży. Łącząc siły, mogli podołać wielkiemu zamówieniu. Żałuję, że nigdy nie poznałem pradziadka, podobnie jak mojego dziadka. Ogniwem łączącym mnie z historią Victorinoxa był mój ojciec. Pracowałem w firmie u jego boku, dzieląc to samo biuro przez 34 lata, i wiele od niego usłyszałem o przodkach.
Czy sposób, w jaki Pana pradziadek zaczynał ten biznes w XIX wieku, ma coś wspólnego z tym, jak zarządzacie firmą współcześnie?
We wszystkim, co robił pradziadek, obecne były te same wartości, które kultywujemy w firmie dziś – choć on wtedy nie nazywał ich jeszcze czterema filarami sukcesu. Przykład naszego pradziadka przyświecał nam również, kiedy definiowaliśmy siedem wartości, na których opieramy kulturę firmy Victorinox. Pierwszą jest otwartość – na siebie nawzajem, ale też na nowe rzeczy. Ponadto wzajemne zaufanie i szacunek, które pozwala nam pracować w zespole i cieszyć się tą współpracą. Osobiście przywiązuję wielką wagę do doceniania: pracowników, dostawców i wszystkich partnerów, którzy współdziałają z nami na wszystkich etapach. Wkład każdego z nich w nasz sukces jest ważny i zawsze to podkreślamy.
W rodzinie i w firmie cenimy także skromność, co znaczy, że mocno stoimy na ziemi. Nie chełpimy się globalnym sukcesem, ale wciąż pracujemy z tą samą pasją i oddaniem, mając w pamięci, że nie osiągnęliśmy go sami, lecz w zespole. Szóstą wartością jest odwaga. W historii naszej firmy nie brakowało momentów, w których musieliśmy wziąć na siebie ryzyko, choć podchodzimy do niego z wielką rozwagą. I na koniec: bardzo poważnie traktujemy odpowiedzialność wobec społeczeństwa. Firmy oddziałują na otoczenie na wielu poziomach – przez produkty, usługi, tworzenie miejsc pracy, dzięki czemu obywatele utrzymują rodziny i przez podatki dokładają się do dobrobytu kraju. Dla nas szczególnie istotne jest utrzymanie zatrudnienia w czasach kryzysów. Przygotowujemy się na to, budując zasoby w okresie prosperity. Chcemy być pewni, że wraz z zespołem możemy nie tylko cieszyć się sukcesami, ale też razem przetrwać trudniejsze momenty.
Czy w Pana rodzinie i w firmie sztafeta pokoleń ma szczególne znaczenie?
Zdecydowanie. Nasz biznesplany rozpisane są nie na kwartały, lecz na pokolenia. Podobnie jak dla mojego dziadka i ojca także dla mnie najważniejsze jest, żeby przekazać dzieciom silną i dobrze zarządzaną firmę. I zachęcać młodych, żeby uczestniczyli w jej sukcesie. Ja sam zacząłem bardzo wcześniej. Zaraz po szkole zacząłem pracować wspólnie z ojcem. Kiedy podejmował wszelkie strategicznie decyzje, włączał mnie w ten proces. Nie lubił podróżować, wolał być w firmie i angażować się w rozwijanie nowych produktów. Mnie natomiast powierzył odpowiedzialność za rozwijanie naszej światowej sieci. Pierwsze zagraniczne przedstawicielstwo otworzyliśmy w Japonii, kolejne w USA, następne w Chinach.
Z podróży wracałem jednak do naszego wspólnego biura i na każdy temat dyskutowaliśmy wspólnie. W ten sposób ojciec przygotowywał mnie, jako najstarszego syna, do przejęcia sterów Victorinoxa – to był bardzo naturalny proces. Każdy z mojego rodzeństwa również znalazł miejsce w firmie, zgodne ze swoją pasją. Brat, który jest inżynierem elektronikiem, pracuje w dziale IT. Inny brat, inżynier mechanik, odpowiada za zarządzanie jakością produkcji i obsługę klienta. Siostra, która jest wybitną księgową, kieruje finansami firmy. Pracuje z nami także moja żona, zajmująca się marketingiem i brandingiem. Jeśli chodzi o młode pokolenie, staramy się zapewnić im jak najlepsze wykształcenie. Widzę, że są wśród nich osoby, którym stopniowo będziemy mogli przekazywać odpowiedzialność za firmę.
Kiedy mówi się: Victorinox, myśli się: scyzoryk. Ten produkt jest ikoną, niedoścignionym wzorem dizajnu i symbolem Szwajcarii. Dbanie o tę
największą wartość powierzono Panu. Co znaczy dla Pana bycie odpowiedzialnym za ikonę?
Zarówno dla mnie, jak i dla moich braci i sióstr wizerunek firmy jest największą motywacją i wyzwaniem. Pragniemy utrzymać pozycję marki, która została zbudowana przez jej pionierów. Chcemy, żeby wciąż inspirowała odbiorców. Staramy się pracować na jej rzecz z takim samym oddaniem. Victorinox jest naszą pasją, jest naszym życiem. A ze swoim scyzorykiem nie rozstaję się nigdy, bo z nim zawsze czuję się przygotowany na to, co może mnie spotkać.
Pamięta Pan może moment, w którym uświadomił sobie, że scyzoryki, które produkujecie nieopodal swojego domu, są rozpoznawalne i kochane na całym świecie?
Oczywiście. Pamiętam, jaki byłem dumny jako chłopiec, że obowiązkowym wyposażeniem w mojej grupie skautów był szwajcarski scyzoryk Victorinox. Krótko po tym, gdy zacząłem pracę w firmie, wyjechałem z szefem eksportu do Argentyny. W wolnym czasie wybraliśmy się na cmentarz, żeby odwiedzić grób Evity Perón. O wskazanie drogi poprosiliśmy młodego człowieka, który na koniec zapytał, skąd jesteśmy. „Szwajcaria? To kraj czekolady i scyzoryka”, wykrzyknął. To naprawdę zrobiło na mnie wrażenie. Zdałem sobie sprawę z globalnej pozycji naszego flagowego produktu, a jednocześnie z tego, że reprezentujemy nasz kraj. Zresztą delegacje rządowe Szwajcarii zawsze zabierają ze sobą scyzoryki w oficjalne podróże zagraniczne. Niezwykle nas to cieszy, że uważają go za najlepszy prezent. A to nie wszystko. Trudno mi wyrazić dumę z tego, że NASA zdecydowała się włączyć nasz scyzoryk do podstawowego wyposażenia astronautów na misjach kosmicznych.
To wiele mówi nie tylko o kultowej pozycji tego produktu, ale też o jego użyteczności. Nie stawia się na niepewną kartę, kiedy w grę może wchodzić walka o życie.
Słynny astronauta kanadyjski Chris Hadfield napisał książkę „Kosmiczny poradnik życia na Ziemi”, w której m.in. wyłożył filozofię NASA. Brzmi ona: „Bądź przygotowany na najgorsze i ciesz się każdą chwilą”. W NASA zdecydowano, że najlepszy zabezpieczeniem na każdą sytuację, która może spotkać człowieka w kosmosie, jest mały czerwony scyzoryk. Zadziwiające. W jednym z rozdziałów Hadfield opisuje misję, w której musiał połączyć swój statek z rosyjską stacją kosmiczną Mir. Rosjanie wyposażyli go nawet w specjalne narzędzia, ale okazało się, że z ich pomocą nie mógł
zrobić wszystkiego.
W Polsce mamy całą masę anegdot o niezawodności narzędzi z Rosji…
Kiedy zawiodły Hadfielda, przypomniał sobie, że ma przy sobie coś jeszcze. „Włamaliśmy się do stacji Mir przy pomocy szwajcarskiego scyzoryka oficerskiego”, napisał w książce. I zaraz w następnym zdaniu zawarł swoją rekomendację: „Nigdy nie opuszczaj bez niego planety!”.
Scyzoryk Victorinox w pełni można docenić także na Ziemi. Ten przedmiot codziennego użytku do tego stopnia zawładnął wyobraźnią, że stał się
inspiracją wystawy w Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Co jest najsilniejszą stroną Waszego scyzoryka?
Zyskał popularność z uwagi na swoją niezwykłą użyteczność i doskonałą jakość, o którą dbamy każdego dnia. Stale go unowocześniamy i rozwijamy nowe funkcje, zachowując jego ponadczasowy wygląd. Jest wzorem w podręcznikach dizajnu. Dzisiejszy, znany wszystkim scyzoryk wygląda bardzo podobnie do tego, który mój pradziadek stworzył w 1897 roku.
Każdego dnia od 125 lat zastanawiamy się, co zrobić, żeby scyzoryk Victorinox jeszcze lepiej służył naszym klientom. Jaką sprytną funkcjonalność możemy z nim zintegrować, żeby ich życie stało się jeszcze prostsze, a codzienność przyjemniejsza. Dla przykładu, w czasach pandemii, kiedy wszyscy zaczęliśmy masowo zamawiać zakupy do domu, dodaliśmy do scyzoryka otwieracz do pudełek. Zwyczajne ostrze też się do tego nadaje, ale może uszkodzić zawartość paczki.
Jak zachować równowagę między legendarnym produktem, który wszyscy znają, a nowoczesnym narzędziem z setką wymyślnych funkcji?
Dla mnie to największe wyzwanie i najpoważniejsza odpowiedzialność. Stoi za nami ponad 100-letnia historia, tradycja firmy i jej wartości, ale świat wokół gwałtownie się zmienia. Wiemy, że musimy dotrzymywać kroku światu, ale zawsze pozostaje pytanie, które zmiany zaakceptują klienci. Jest takie chińskie powiedzenie: „Kiedy wieje wiatr zmian, jedni budują mury, inni wiatraki”. Zawiera się w nim wyzwanie, przed którym
codziennie stajemy. Codziennie dokonujemy wyboru, czy pozostać przy tradycji, nie patrząc przed siebie, czy ruszyć w przyszłość, zostawiając za sobą historię. Razem z moimi braćmi i siostrami bardzo ciężko pracujemy, żeby znaleźć zdrową równowagę, która zapewni nam sukces.
Poświęciliśmy dużo słów scyzorykowi, ale dziś marka Victorinox oznacza wiele więcej. Która spośród innych linii produktów jest dla Pana najważniejsza?
Przez 100 lat byliśmy przede wszystkim producentem doskonałej jakości noży i scyzoryków. Nie byliśmy do końca świadomi, jakie znacznie ma marka. Kiedy razem z ojcem dowiedzieliśmy się, że nasze noże są podrabiane w Chinach, zastanawialiśmy się, co z tym zrobić. Doszliśmy do wniosku, że musimy dalej produkować je w Szwajcarii, stawiając na najwyższą jakość, ale powinniśmy też zainwestować w markę. Sprawić, żeby nazwa Victorinox stała się widoczniejsza. Zadbaliśmy wtedy o wysokiej klasy ekspozycję naszych produktów w salonach, piękne aranżacje w oknach wystawowych i prestiżowe lokalizacje. Wzbogacając doświadczenie zakupów naszych klientów, jednocześnie dowiedzieliśmy się od nich, że oczekiwaliby więcej pod marką Victorinox. Innych kategorii produktów. Podeszliśmy do tego sceptycznie, ale badania potwierdziły to zapotrzebowanie. Nie chcieliśmy jednak rozmieniać się na drobne, chociaż dostawaliśmy z rynku wiele propozycji na sprzedaż licencji. Ktoś chciał wprowadzić na rynek ekstrawytrzymałe telefony komórkowe czy fotele biurowe. Ktoś z Rosji przedstawił nam bardzo interesujący biznesplan na wódkę Victorinox. Postawiliśmy jednak na produkty z długim cyklem życia, chcieliśmy też mieć pod kontrolą proces ich produkcji i dystrybucji. Kategorie zawężyliśmy do segmentu outdoor i podróże, wyprowadziliśmy także linię zegarków Victorinox. To są produkty, którym nasi klienci mogą zaufać tak samo, jak ufają szwajcarskim scyzorykom.