Sztuka na kanapie, czyli “Wielkie oczy” i wielkie kłamstwo
Jesienne długie wieczory sprzyjają przesiadywaniu na kanapie, a to idealny czas, by nadrobić filmy. „Wielkie oczy” Tima Burtona to opowieść, którą ogląda się jak wizualny esej o spojrzeniu, o sztuce i o władzy, jaką ma narracja nad obrazem.
Autor: MG
Zdjęcia: Materiały prasowe
www.forumfilm.pl
W 2003 roku duet doświadczonych scenarzystów Scott Alexander i Larry Karaszewski trafił na bulwersującą, a mało znaną historię Margaret i Waltera Keanów. – Gdybym dokładnie sprawy nie badał, pomyślałbym, że to fikcja – mówił Alexander.
Było wiele powodów, by nakręcić ten film. Jeden z ważniejszych to ten, że w Margaret i jej działaniach można dostrzec zwiastun ruchu wyzwolenia kobiet. Gdy ją poznajemy, jest typową gospodynią z lat 50., gotową właściwie na wszystko dla własnego męża. Z czasem zaczyna decydować sama o sobie – dodał Karaszewski.
Scenarzyści chcieli sami wyreżyserować film, ale w 2007 roku nad niemal zaakceptowanym już projektem zebrały się czarne chmury. Natomiast Burtonowi projekt ten od razu stał się bardzo bliski. Zrezygnował z charakterystycznych dla siebie środków przekazu i tym razem postawił na powściągliwość. „Wielkie oczy” jest jak minimalistyczna aranżacja galerii: światło Bruno Delbonnela filtruje rzeczywistość, autorka kostiumów Colleen Atwood układa pastelowe sukienki w harmonię z melancholią płócien, a muzyka Danny’ego Elfmana otula subtelną ramą.
To historia Margaret Keane, malarki, która w latach 60. tworzyła portrety kobiet i dzieci o nienaturalnie wielkich oczach. Te spojrzenia – trochę smutne, trochę niepokojące – zawładnęły amerykańskimi domami, ale nie jej nazwiskiem. Oficjalnym autorem był Walter Keane – jej mąż, mistrz autopromocji i charyzmatyczny manipulator. Christoph Waltz gra go z mieszaniną uroku i grozy, jakby sprzedaż i kłamstwo były dwoma odcieniami tego samego garnituru.
Amy Adams natomiast wydobyła z Margaret siłę, która nie jest krzykiem, a determinacją. To portret kobiety, która długo malowała w cieniu, by wreszcie odzyskać prawo do podpisu. Jednak na samym początku aktorka wahała się, czy przyjąć tę rolę. – Postaci, które grałam, nie miały w sobie wiele pokory, ja sama nie jestem zbyt pokorna. Nie byłam pewna, czy jestem w stanie w przekonujący sposób odnaleźć drogę do Margaret. Ale macierzyństwo mnie zmieniło. Także ponowna lektura scenariusza sprawiła, że się zdecydowałam. Myślę, że Margaret, jak większość ludzi, jest osobą skomplikowaną. Jest cicha i pokorna, stąd jej podatność na manipulację. Ale ma w sobie ukrytą siłę – opowiedziała Amy Adams.
„Wielkie oczy” jest więc czymś więcej niż biografią. To opowieść o emocjach i o sztuce jako przedmiocie masowej konsumpcji. Burton nie pyta, czy obrazy Keane są „sztuką wysoką” czy „kiczem” – a taka krytyka również pojawiała się w kierunku tych dzieł. Zadaje pytanie, kto decyduje, co w ogóle zasługuje na to miano.