„Ciało nie jest takie, jak próbują nam to sprzedać media”. Rozmowa z fotografką Natalią Miedziak-Skonieczną
„Tak naprawdę dopiero dzięki kobietom, które fotografowałam, sama zaczęłam na nagość patrzeć inaczej i odkrywać ją” - mówi fotografka Natalia Miedziak-Skonieczna. W swoim autorskim cyklu „Ciałobrazy” portretuje cielesność i jej związki z naturą. To pięknie, wysublimowane kadry, w których bierze udział nawet kilkadziesiąt osób. Autorka opowiada nam o początkach swojego projektu, jego terapeutycznej roli oraz czy nagość wciąż może budzić kontrowersje.
Autor: MB
Zdjęcia: Natalia Miedziak-Skonieczna; portrety autorki: Banda Editions, Paweł Rożek, Nat Orce
Pamiętam, że gdy zobaczyłam Twoje prace pierwszy raz na Instagramie, pomyślałam: kim jest ta kobieta, której udało się namówić kilkadziesiąt osób, do zrobienia zbiorowego, nagiego portretu. I to pytanie wciąż we mnie siedzi.
Bardzo długo myślałam o takim projekcie, jeszcze zanim powstały „Ciałobrazy”, ale zawsze obawiałam się, czy uda mi się namówić choć jedną osobę do rozebrania przed obiektywem. Szczególnie, że nie miałam wcześniej zaplecza fotograficznego w postaci takich właśnie zdjęć. Nawet nie wyobrażałam sobie, że na jednym kadrze zgromadzę pięćdziesiąt nagich kobiet naraz!
To jest to zdjęcie, które z Twoich prac najbardziej wpisało mi się w pamięć: podwarszawska plaża Ciszyca, Wisła, mgła i tłum rozebranych modelek.
Nawet nie śniłam, że zrobię takie zdjęcie! To chyba stało się trochę dzięki temu, że nie uprzedzałam tych faktów i nie próbowałam dążyć do tego. Moje pierwsze akty przedstawiały pojedyncze osoby i w zasadzie robiłam je tylko dla przyjemności, dla poszukiwania połączeń z naturą oraz ciałem i próby wlepienia go w naturalny krajobraz. Z czasem na moich zdjęciach zaczęły się pojawiać dwie osoby, trzy, i to już było dla mnie ekstra. Kiedy udało mi się rozebrać do fotografii pierwsze dwanaście kobiet, był to dla mnie bardzo mocny moment. Zdałam sobie sprawę, jaka siła się w tym kryje i że oprócz fotografii, jest tam też coś więcej. Że podczas robienia zdjęć wydarza się doświadczenie zbiorowe, które dla każdej kobiet z osobna ma swoją niezwykłą historię i moc. Projekt „Ciałobrazy” niesie też szansę realnej zmiany patrzenia na cielesność i ciało.
Jak wyszukujesz osoby, które pozują do zdjęć?
Założyłam na Facebooku grupę „Chcę biegać nago po łące”. Na początku były tam pojedyncze osoby, które chciały mi pozować. Grupa bardzo się rozrosła przez ostatnie lata - obecnie liczy ponad sześćset osób. Prowadzę bardzo dużą selekcję, żeby nie trafiał tam nikt przypadkowy. Gdy trzy lata temu byłam w pierwszej ciąży, bardzo potrzebowałam kreacji i pomyślałam, że zrobię pożegnalne spotkanie. Nie widziałam, jak potoczą się pierwsze miesiące z dzieckiem, na ile macierzyństwo odciągnie mnie od tworzenia. Na facebookowej grupie stworzyłam pożegnalne wydarzenie, zaprosiłam modelki, które do tej pory fotografowałam, poprosiłam by zabrały ze sobą bliskie im kobiety. Dużo osób zaznaczyło, że weźmie udział, ale nie spodziewałam się, że aż tyle odpowie na mój apel. W końcu to był poniedziałek, piąta rano i jedynie 12 stopni ciepła. Pamiętam, że z drżącym sercem jechałam na tę sesję, obawiając się, że nikt nie przyjdzie albo, że będzie tyle osób, że tego nie ogarnę.
Co ujrzałaś na miejscu?
Jak już dojeżdżaliśmy na plażę Ciszyca, widziałam, że jest taka niezwykła mgła, która się unosi i tworzy wspaniałą aurę. Byłam z mężem, który mnie wspierał ze sprzętem i z kolegą, operatorem, który robił dla mnie zdjęcia z drona. Przez mleczną mgłę docierały na miejsce kolejne osoby i kolejne, i kolejne. Dla mnie to było niezwykłe, że o 5 rano w poniedziałek, kobiety przed pracą są gotowe przyjść na coś, co jest zupełną niewiadomą i nie wiedziały tak naprawdę, czego mogą się spodziewać. To były często córki, które zabrały swoje mamy albo mamy, które zabrały swoje córki. Najmłodsza uczestniczka miała 16 lat. To było mocne doświadczenie, zasilające mnie osobiście na kolejne miesiące i lata tworzenia. Ale myślę, że także dla każdej z tych kobiet z osobna to było niezwykłe przeżycie.
Twoje modelki i modele pozują tak, jakby na miejscu był choreograf. Czy w jakiś sposób planujesz te kadry?
Oczywiście zarys planu sesji zawsze sobie przygotowuję, ale to jest bardziej taki backup, który trzymam w plecaku. A podczas zdjęć trochę to wszystko dzieje się samo. Ja wrzucam jakieś hasło, a ta masa ludzi po prostu układa się w sposób, którego ja nie byłabym w stanie nawet zaplanować. I widzę, że to jest taka samoorganizująca się komórka, która się tworzy. Że oni z jednej strony są zupełną indywidualnością, a z drugiej strony są po prostu jednym tworem, takim ludzkim zlepkiem. Wszystko zawsze dzieje się w poszanowaniu potrzeb grupy oraz potrzeb jednostki i w poczuciu, że wszyscy czują się dobrze, w zgodzie ze sobą i przyzwoleniu na bycie fotografowanym.
Co udział w tych sesjach daje Twoim modelkom? Bo na pewno nie jest to typowy modeling.
Z pewnością nie można powiedzieć, że to jest modeling. To jest bycie częścią obrazu i krajobrazu. Bardzo rzadko zdarza się, że przychodzi ktoś, kto ma doświadczenie z pracą po tej stronie aparatu. To są dziewczyny, które często pierwszy raz w życiu rozbierają się przed obiektywem i w ogóle wcześniej nie miały doświadczenia w byciu fotografowanymi. Ja nawet wolę taką sytuację, bo wtedy łatwiej jest uzyskać naturalność. Co daje to moim modelkom? To przede wszystkim szansa, by zobaczyć, jak wygląda prawdziwe ciało. W niewielu rodzinach panuje otwartość na nagość. Nagle okazuje się, że w takiej grupie, bardzo różnorodnej wiekowo, można dostrzec, jak różne są ciała. Tego dziś nie ma, nie obserwujemy naszych matek czy babek w tak intymnych momentach. Moje modelki nie są w idealnym kanonie piękna. One przede wszystkim są inne. Ta różnorodność zaczyna je zachwycać i dzięki niej wspólnie odkrywamy, że piękno tkwi w indywidualności. Ale przede wszystkim dajemy sobie samym większe przyzwolenie na akceptację. Zaczynamy dostrzegać, że ciało nie jest takie, jak próbują nam to sprzedać media.
Mam wrażenie, że jako naród, wciąż się tej cielesności wstydzimy.
Gdy podróżuję do Hiszpanii, to widzę, że tam jest dużo większa swoboda. Obserwowałam ostatnio na Teneryfie babcię, która chodziła zupełnie nago po plaży ze swoim wnuczkiem. I to było takie totalnie naturalne dla nich. I pięknie mi się na to patrzyło, bo ta nagość, bez skrępowania, idącego z wewnątrz, pełna wolności, w żaden sposób nie zawstydza osoby patrzącej.
Widzę, że w Polsce jest to bardziej pozaciskane, wolimy zakrywać i ukrywać. Nie pozwalamy sobie na zupełną, swobodną nagość. Z jednej strony mam wrażenie, że to się zmienia, ale nie wiem na ile to jest złudne, bo od paru lat jestem w bańce, gdzie jest coraz więcej osób wokół mnie, które mają większą swobodę i luz. Tę zmianę obserwuję też w moim projekcie, jest zupełnie inaczej przyjmowany, niż na początku. Wówczas niektóre osoby biorące udział w sesjach miały opory przed publikowaniem nagich zdjęć w internecie, bo kojarzyło się to bardzo jednoznacznie. A dzisiaj jest to już oczywiste.
Mówisz o tym, że oswajamy nagość, ale jednak bez rozpikeslowania sutków modelek Instagram mógłby zablokować Ci konto.
W pierwszym roku istnienia projektu dostałam propozycję, żeby wziąć udział w akcji społecznej dotyczącej kobiecości i twórczości kobiet. Na nośnikach reklamowych w różnych miastach miały być wyświetlane moje zdjęcia. Wybrałam m.in. kadr przedstawiający kobietę w zaawansowanej ciąży leżącą na trawie, tam nie było w zasadzie dużo nagości, to była zupełnie niewinna postać kobieca. Było też zdjęcie na którym dwie nagie dziewczyny przytulały się w trawie, ale i w tym przypadku była to subtelna, zakryta cielesność. Bardzo się cieszyłam, że jest szansa, aby się pokazać szerszej publiczności. Po dwóch dniach zadzwonili do mnie organizatorzy akcji, że moje zdjęcia muszą zostać zdjęte, bo dostają skargi. Ludzie oburzali się na pokazywanie nagości w przestrzeni publicznej. Że przechodzą obok tych zdjęć z dziećmi, bo przecież te przytulające kobiety mogą być lesbijkami. Zastanawiam się, co sprawia, że akceptujemy ciało pokazane w wulgarny sposób, często seksualizowane w kontekście reklamy, np. wykorzystywane do promocji dachówki czy trawy z rolki, a kontrowersyjne okazała się nagość niewinna i naturalna, bez żadnego kontekstu. Czy jeśli tej podpowiedzi nie ma, to odbiorca kontekst musi nadać sobie sam i nie ma kontroli nad tym, gdzie go to zaprowadzi?
Jak myślisz, kiedy był ten moment, że Twój projekt przebił się szerszego grona odbiorców?
Ja po prostu robiłam swoje i to wszystko działo się organicznie i trochę oddolnie - osoby, które brały udział w projekcie, mówiły o nim innym i po prostu ten zasięg się rozprzestrzeniał. Na pewno pomogło mi też to, że trafiałam w moment, kiedy była duża potrzeba mówienia o cielesności. W ludziach był głód takiej tematyki i dlatego tak ciepło przyjęli „Ciałobrazy”.
Czy sama zapozowałaś w tym projekcie?
No pewnie! Podczas sesji na plaży w Ciszycy dziewczyny zaprosiły mnie do kręgu, który stworzyłam. Byłam wówczas w szóstym miesiącu ciąży. Zdarzało mi się źle czuć z tym, że wszyscy są rozebrani, a ja jestem ubrana, więc zrzucałam ubranie razem z moimi modelkami. Mam też takie zdjęcia z backstage'u sesji, że biegam nago z aparatem wśród nagich osób, bo to poczucie, że jestem jedyną ubraną osobą sprawia, że jestem skrępowana. Często pozuję też mojej przyjaciółce-fotografce do nagich zdjęć. Mam zupełnie swobodny stosunek do ciała i nie chcę być rozdzielna od mojego projektu. Jeśli namawiam kogoś do rozebrania się, to chcę pokazać, że ja też mam w sobie tą lekkość do biegania nago po łące.
Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z nagim modelem?
To było zanim jeszcze powstał projekt „Ciałobrazy”. Miałam pomysł, żeby rozebrać pewnego umięśnionego mężczyznę w studio i zrobić mu zdjęcia trochę nawiązujące do natury. Zaproponowałam, żeby założył cieliste stringi, bo byłam totalnie zawstydzona. On natomiast miał dużo większe doświadczenie w modelingu, więc trochę go zdziwił ten pomysł. Zasugerował, że bez tych stringów też sobie poradzi. Więc początki był trochę dla mnie krępujące. Jak zaczęłam robić projekt „Ciałobrazy”, to nie byłam jakoś super wyzwolona. Tak naprawdę dopiero dzięki kobietom, które fotografowałam, sama zaczęłam na nagość patrzeć inaczej i odkrywać ją. Dla mnie to jest taka sama droga, jak dla tych osób, które spotkałam w pracy przy tym projekcie.
Które zdjęcie najbardziej zapadło Ci w pamięć?
Każda z sesji jest niesamowita, gdy w końcu wydam album, spiszę wszystkie historie, które się za nimi kryją. Jednym z kadrów, który szczególnie wspominam jest ”Sierść”. Wymyśliłam, że zrobię zdjęcie z dachu Centrum Nauki Kopernik, gdzie był widok na piękną, gęstą trawę. Pomyślałam, że nikt się nie zgodzi na to, bym o szóstej rano zrobiła tam nagą sesję, ale udało się! To był sierpień, a było zimno całkiem jak w listopadzie. Do tego strasznie padało, a niebo było całkowicie zachmurzone. Gdy dotarłam na miejsce, okazało się, że panowie budowlańcy remontujący tuż obok Bulwary Wiślane, zaczynają pracę o tej samej porze. Dziewczyny zrobiły szybki skok w trawę, to była dosłownie 5-minutowa sesja pod ciekawskim okiem sąsiadów.
Czy kobiety i mężczyźni inaczej zachowują się przed obiektywem?
Zdecydowanie. Kobiety wchodzą w temat siostrzeństwa, bardziej łączą się ze swoim wnętrzem i naturą. Z facetami z kolei jest tak, jakby wpuścić grupę przedszkolaków na golasa na plac zabaw i powiedzieć, że tu jest fontanna i mogą się bawić. Jest głośno, są wygłupy. Z jednej strony wydaje się, że to jest luz, a z drugiej, wygląda jak chęć przykrycia żartem swojego dyskomfortu. Jeszcze inna dynamika jest w mieszanych grupach.
Rozmawiała Magda Burkiewicz
Natalia Miedziak-Skonieczna, absolwentka Wydziału Sztuki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Zaczęła fotografować gdy miała 14 lat aparatem, który dostała od taty. Zajmowała się fotografią ślubną, reportażową, wnętrzarską oraz biznesową. W 2019 roku wystartowała z cyklem fotografii „Ciałobrazy”, który skupia się na tematyce ciała i jego połączenia z naturą. Jest współzałożycielką Wydawnictwa oraz Studia Lemuria.