Hołd dla przemijalności. Wystawa „Tsukimi” w warszawskiej Galerii Ewa Opałka już otwarta
„asamutsu ya / tsukimi no tabi no / ake-banare” („szósta rano — / moja podróż za księżycem / kończy się o świcie”) – pisał japoński pisarz Matsuo Bashō. Japońskie słowo z tego cytatu – „tsukimi” – w bezpośrednim tłumaczeniu oznacza oglądanie księżyca w pełni. To właśnie ono stało się tematem, wokół krąży nowa wystawa „Tsukimi” w warszawskiej Galerii Ewa Opałka. Wśród artystów, których prace prezentowane są na ekspozycji, znaleźli się Kuba Falk, Aleksandra Kanarek, Lia Kimura, Zbigniew Libera, Teresa Mura i Salvage Art Institut.
Filozoficzno-estetyczny termin „Tsukimi" wiąże się z jesiennym świętem, przypadającym na ósmy miesiąc kalendarza księżycowego, które obecnie jest obchodzone w Japonii w połowie września. Samo pojęcie wywodzi się z okresu Heian (794 – 1185 n.e.), a jego kultywowaniu towarzyszyło tworzenie poezji waka oraz muzykowanie. W trakcie jesiennej pełni obchodzący święto artystokraci wypływali również łodziami na otwartą wodę, by kontemplować odbijający się w niej księżyc.
„Tsukimi ma charakter melancholijny – to swoisty hołd dla przemijalności. Jest w nim akceptacja niedoskonałości, asymetryczności, eteryczności i cykliczności w naturze. To, co niestałe jest w tu właściwym warunkiem przejmującego doświadczenia piękna. Ulotność i zmienność stanowią niezbywalną wartość. Tsukimi jest przy tym, w sposób charakterystyczny dla japońskiej kultury, bliskie animizmowi i szintoizmowu, gdzie to, co duchowe, zakorzenione jest w naturze” – mówi kuratorka wystawy, Ewa Opałka.
W malarstwie i inspiracjach Lii Kimury odnajdziemy również pewnego rodzaju niedookreśloność i eteryczność, która ma swoje korzenie już w samej niemożliwości utożsamienia się wyłącznie z japońską, czy polską kulturą. Kimura dorastała w obu krajach, do tej pory posiada pracownię zarówno w Warszawie, jak i pod Tokio.
O jednym ze swoich ostatnich obrazów, czyli „Glimmer” – który można oglądać podczas wystawy – sama pisze: „To portret osoby, której tak naprawdę nie widać, bo jest gdzieś pod warstwami farby, zatopiona, jakby zawieszona między byciem a znikaniem. Zostały tylko łzy, które są trochę jak łzy Madonny (...) wyglądają bardziej jak biżuteria, coś, co zdobi, zamiast mówić tylko o bólu.(...) To chyba obraz o emocjach, które chowamy pod powierzchnią, ale które i tak gdzieś się przedostają. To nie portret jednej osoby. To bardziej stan. To obecność, która nie potrzebuje twarzy”.
Podczas zwiedzania ekspozycji będzie można także przyjrzeć się fotografii „Autoportret z gwiazdami” Kuby Falka, która powstała w trakcie jednej z wypraw artysty do Ameryki Południowej, podczas nocnej podróży przez Brazylię. Na zdjęciu artysta wyeksponował rozgwieżdżone niebo i połączenie ludzkiej figury z naturą. Długa ekspozycja oraz wykorzystanie prostych narzędzi, takich jak światło z telefonu komórkowego do oświetlenia sylwetki, daje efekt niesamowitości i eteryczności ciała artysty ujętego w kadrze.
Teresa Murak to artystka, której sztuka podkreśla znaczenie procesu i cykliczności, eksponując na pierwszym planie wegetację roślin i relacje ucieleśnionego podmiotu do natury. Prezentowana praca „Bez tytułu” powstała na styku cykli „Rysunki dla Ziemi” i „Ścierki Wizytek”. Artystka przepracowuje w niej ideę stworzenia land-artowej pracy będącej w mniejszym stopniu ingerencją, w większym – wykorzystującej naturalne warunki ukształtowania terenu.
Podczas wystawy będzie można także obejrzeć „SAI 0063” – uszkodzoną pracę Pabla Picassa „Petit barbu” z 1973. Dzieło pochodzi z kolekcji Salvage Art Institute, którego nazwa zaczerpnięta jest z języka ubezpieczeń dzieł sztuki i odnosi się do prac, które – na skutek przypadkowego uszkodzenia – zostały wyłączone z obiegu artystycznego. Salvage Art Institute staje się dla nich swoistym azylem. To miejsce, w którym odzyskane dzieła znajdują nowy sens, a zarazem przestrzeń do refleksji nad regułami kształtującymi ich wartość – finansową, estetyczną i społeczną.
„La Vue” Zbigniewa Libery to seria fotografii wielkoformatowych powstałych w latach 2004-2006. Zdjęcia, zrealizowane aparatem małoobrazkowym na celuloidowej błonie fotograficznej, ukazują obrazy, jakie tworzą się wokół szczeliny pomiędzy kartkami kolorowych magazynów lub albumów ze zdjęciami. „Są to widoki na współczesną formę «nieświadomości», krajobrazy utworzone z fragmentów zdjęć pochodzących z prasowego kosmosu informacji w dobie «reprodukcji mechanicznej»”– opisuje Opałka.
Natomiast fotografia Aleksandry Kanarek „Z czerwonej jabłoni” została wykonana aparatem z wbudowanym filtrem podczerwieni, który blokuje światło widzialne, jednocześnie przepuszczając fale świetlne w zakresie podczerwieni do matrycy aparatu. Oznacza to, że zdjęcie powstaje bez podglądu, poprzez długi czas naświetlania skrupulatnie zaplanowanej uprzednio sceny. Jest to praca o matrylinearności, której „korzeniem” jest cień babki artystki, „drzewem” – sylwetka matki w czerwonej, przechodzącej z pokolenia na pokolenie sukni. Sama artystka jest na nim również obecna, choć niewidoczna, rozproszona w „odziedziczonej” generacyjnie czerwieni. To opowieść o cyrkulacji, obiegu energii, materii i marzeń.