Trzeba oswajać swoje demony - rozmowa z artystką Izabelą Wilk, znaną jako “Devil’s Claws”
Rogate postaci, tajemnicze kreatury, drapieżne zwierzęta - do tego w nocnej scenerii. Ilustracje Izabeli Wilk, artystki używającej pseudonimu “Devil’s Claws” mogłyby przerażać, tymczasem bije z nich ciepło i empatia. Nam opowiada nie tylko o czarcich inspiracjach i pięknej ceramice, ale także o walce z niesprawiedliwością i dyskryminacją. Zdradza również, jakimi współlokatorami są… kozy.
Dlaczego “Devil's Claws”?
To długa historia związana z religijnością w naszym kraju. Nazwa jest dosyć przewrotna, bo ma również korzenie w zielarstwie, którym się bardzo interesuję. Jest taka roślina lecznicza, która się nazywa czarci pazur. Bardzo dobrze wpływa na zdrowie, ma wiele właściwości, ponadto jej kształt jest niesamowity. Wiedza medyczno-folklorystyczna łączy się z diabłem i jego wyparciem w naszej kulturze. Jego postać mnie fascynuje jako coś pozytywnego w gruncie rzeczy. Wyznaję filozofię, że nie istnieją tak jednoznaczne pojęcia jak dobro i zło. Każdy z nas jest jednym i drugim i nosi w sobie własne demony. Być może kluczowe jest oswojenie się z tymi naszymi diabłami.
Czyli chcesz pokazać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują?
Myślę, że częściowo kierowała mną przekora wobec hipokryzji, w której żyjemy jako naród katolicki, który powinien korzystać z chrześcijańskich wartości. A prawda jest taka, że dla wielu te wartości stoją na ostatnim miejscu. Jest jeszcze jeden powód, dla którego nazwałam się Devil's Claws. Być może wynikający z podświadomości. Jako dziecko moja babcia pokazała mi filmy Jana Jakuba Kolskiego i jednym z nich był Diabeł Piszczałka. To była postać szalonego diabełka, który tak naprawdę był pozytywnym bohaterem. Nie pamiętam dokładnie fabuły, ale film zrobił na mnie kolosalne wrażenie, szczególnie ta mityczna postać trickstera.
Twoje ilustracje nawiązują do mitów i legend. Można też odnieść wrażenie, że jest w nich słowiański duch. W jakim stopniu wierzenia pogańskich Słowian wpłynęły na Twoją twórczość?
Wydawało mi się, że w moich pracach przewijają się motywy i toposy z mitologii różnych kultur, ale chyba rzeczywiście często sięgam po symbole, które są mi bliskie kulturowo. Pamiętam, jak kiedyś byłam na przepięknej wystawie w londyńskim Barbican artystki, która pochodziła z Singapuru. Jej twórczość czerpała z tamtejszych legend i to mnie bardzo zainspirowało. Chciałam zająć się tą tematyką, ale nie byłam w stanie, bo nie czułam się w tym autentyczna. Zorientowałam się, że ciągnie mnie do swojskich motywów, że bliższe mi jest przedstawianie takich zwierząt, jak lis czy dzik. To jest coś naturalnego dla mnie, nie mam nad tym kontroli.
Skoro o zwierzętach mowa - masz nietypowych domowników, bo mieszkasz na wsi z kozami. Co Cię do tego skłoniło?
Przygarnięcie ich było szalonym pomysłem, na który wpadłam z moją sąsiadką. Obie kochamy zwierzęta, szczególnie kozy, i okazało się, że jej znajoma posiadało stadko. Po miesiącu zwierzaki znalazły się u nas. Głównie ja się nimi opiekuję, ponieważ sąsiadka dużo pracuje. Bardzo się z nimi zżyłam. To nie jest hodowla, nie mam w tym żadnego celu, jak robienie sera, czy rozmnażanie ich. To są moi pupile. Dwie z kóz trafiły do mnie, bo ktoś widział, że działa się u nich krzywda i są zaniedbane. I zostały ze mną na dobre.
Jesteś znana ze swojej ceramiki, ale również grafik na papierze - która forma jest Ci bliższa?
Uwielbiam zarówno malowanie ceramiki, jak i tworzenie ilustracji na papierze, ale chyba więcej potrafię przekazać przez tę drugą formę wyrazu. Ceramika jest bardziej funkcjonalna, szczególnie kubki, które robię. Talerze są dla mnie bardziej wyjątkowe. Bardzo chciałabym również wrócić do tworzenia większych formatów malarskich, szczególnie przy użyciu farb olejnych. To byłaby lekcja cierpliwości i pokory, bo jestem szybka i konkretna, a one wymagają czasu. Nie chcę się zresztą skupiać na jednej formie. W ciągu lat zrozumiałam, że to wszystko można łączyć. Teraz jestem w trakcie tworzenia kart tarota, ten temat już od dawna za mną chodził. Zrobiłam już mnóstwo rysunków i ukończenie tego projektu to mój cel w najbliższej przyszłości.
Jest też inna strona Ciebie - tworzysz sety i występujesz na imprezach jako DJ-ka. Od zawsze byłaś muzykalna?
Kocham muzykę bardzo i to też jest część mojej tożsamości, gra ogromną rolę w moim życiu. Niestety nie gram na żadnym instrumencie i nie mam wykształcenia w tym kierunku. Swego czasu organizowałam imprezy w Warszawie, razem z moim partnerem tworzyliśmy dźwięki z konsoli na żywo. Eksperymentowaliśmy z brzmieniem. Robiłam również latami audycje muzyczne dla radia. Do dzisiaj gram w trakcie wydarzeń, lubię nagrywać moje sety. Cieszę się, jak odkrywam nowych twórców. Moją ulubioną artystką jest Pandora’s Jukebox, didżejka pochodząca ze Słowenii, ale mieszkająca w Wielkiej Brytanii. Odkryłam ją 15 lat temu, kiedy żyłam w Londynie. Napisałam do niej, polubiłyśmy się i zaczęłam chodzić na jej występy. Myślę, że jej eklektyzm wpłynął na sposób, w jaki gram. Słuchałam jej miksów, kiedy robiłam animacje, kolaże, czy ilustracje.
Wracając do Twoich ilustracji: najczęściej rysujesz zwierzęta i postaci kobiece. Mężczyźni pojawiają się rzadko.
Rzeczywiście, ale to nie jest wyraz antypatii do nich, zresztą staram się ich czasami wpleść. Ale mam wewnętrzną potrzebę pokazywania, jak odzyskiwana jest kobieca moc. Poza tym byłam w dużej mierze wychowywana przez kobiety, więc ten żeński pierwiastek jest dominujący w moim życiu. Jestem wrażliwa na punkcie niesprawiedliwości. To uruchomiło się jeszcze w przedszkolu, na lekcji religii, kiedy pojawiały się treści obrażające kobiety. Zawsze kwestionowałam tego typu przekaz, nie zgadzałam się z nim. Przestałam chodzić na religię i zainteresowałam historią i filozofią. Zorientowałam się, że wśród filozofów umocowanych w religii dominował patriarchalny pogląd na świat. A to było mi obce. W swoich pracach chcę pokazywać, jak marginalizowani ludzie odzyskują moc. To zresztą nie są całkowicie kobiece postaci. Są też queerowe.
Często angażujesz się w akcje na rzecz osób dyskryminowanych, w tym uchodźców i imigrantów. Uczestniczysz w demonstracjach i zbiórkach, tworzysz grafiki na T-shirtach, ze sprzedaży których dochód przeznaczany jest na pomoc humanitarną, m.in. dla Palestyńczyków w Strefie Gazy. Kiedy rozwinęła się w Tobie ta potrzeba działania?
Moje zaangażowanie polityczne może wynikać z tego, że w moim życiu nieraz przewinęła się niesprawiedliwość. Nie wiem czy to pochodzi również od poprzednich pokoleń, jednak niezgoda na nią i gniew były we mnie od zawsze. Ta potrzeba rozwijała się we mnie wraz z dorastaniem. Kilka lat temu, jak mieszkałam z byłym partnerem w Londynie, obserwowałam marsze na rzecz Palestyny i zainteresowałam się tą sprawą. I zaangażowaliśmy się w kampanię, w ramach której przeprowadzaliśmy rozmowy online z osobami z Palestyny, które opowiedziały o historii tego miejsca i cierpieniu tego narodu. Zresztą nie byliśmy skupieni jedynie na tym regionie. Działaliśmy również na rzecz Białorusi i Ukrainy. Jednocześnie nigdy nie chciałam iść w propagandową narrację. Nie chciałam tworzyć treści, które przyczyniłyby się do polaryzowania społeczeństwa. Zależało mi na tym, żeby ludzie zwrócili uwagę na pewne problemy i sami wyrabiali swoje opinie.
Czy widzisz jakiś skutek tych akcji?
Niesamowita dla mnie jest zmiana w postrzeganiu konfliktu palestyńsko-izraelskiego w Polsce. Jeszcze 6 lat temu osoby opowiadające się za Palestyną stawały się obiektami hejtu, a teraz potrafimy zrozumieć przez co przechodzą ci ludzie. Czuję, że to zaangażowanie miało sens, że wpłynęło na percepcję. Cieszę się, że mogłam mieć w tym swój udział, nie spodziewałam się tak pięknego efektu. Miło się patrzy, że organizowane są inkluzywne wydarzenia, które nie są na pokaz i politycznie poprawne, tylko troskliwe i czułe.
Czy Twoim zdaniem artyści powinni mieć misję i angażować się politycznie lub społecznie?
Uważam, że nikt nic nie powinien. Zaangażowanie artysty powinno wynikać tylko i wyłącznie z jego wewnętrznej potrzeby. Oczywiście wspaniałe byłoby, gdyby więcej osób się angażowało, ale nie uważam, że to jest obowiązkowe. Każdy powinien robić to, co uważa za słuszne. Jednocześnie cudowne jest, jak uda się swoją twórczością zasiać chociaż małe ziarenko w zbiorowej świadomości. Nie na dużą skalę, ale sukcesem będzie nawet przekonanie do tych idei członków rodziny, czy znajomych. Zachęcenie ich, by zapoznali się z tematem, poczytali o nim.