Ślad po wodzie. Dolny Śląsk rok po powodzi w obiektywie Hashtagalka i Alicji Ryś
Rok po katastrofalnej powodzi, Polska Akcja Humanitarna zaprosiła do współpracy fotografa Aleksandra Małachowskiego (Hashtagalek), znanego z baśniowej, często wyidealizowanej estetyki. Z tego niezwykłego zderzenia dwóch światów - bajkowego oka fotografa i surowej rzeczywistości reportażu – powstał poruszający projekt, w którym zdjęcia krajobrazów uzupełniają portrety i historie ludzi, zebrane przez Alicję Ryś z PAH. O wystawie “Ślad po wodzie. Rok po powodzi w Polsce” i o tym, jak opowiadać o traumie językiem niosącym nadzieję, z Autorami wystawy rozmawia Irena Mrozek.
Alek, jesteś znany ze swojego charakterystycznego, „upiększającego” stylu. Tymczasem temat powodzi wymagał podejścia bliższego reportażowi.
Aleksander Małachowski: Tak, kiedy dostałem propozycję od PAH, od razu pomyślałem, że to świetna okazja, by zrobić coś na przekór temu, co robię zazwyczaj - odejść na chwilę od upiększania, zresetować głowę. Świadomie podjąłem decyzję, że praktycznie nie będę retuszować tych zdjęć. Chciałem uzyskać efekt bliższy prawdzie. Oczywiście, edytowałem je kolorystycznie w swoim stylu, ale starałem się w tym nie szaleć tak mocno, jak zazwyczaj.
Alicja Ryś: A ja właśnie z powodu tej oryginalnej, bajkowej estetyki Alka marzyłam o tej współpracy. Na co dzień w PAH jesteśmy bliscy realizmowi, czystemu reportażowi, nie ingerujemy w zdjęcia. Pomyśleliśmy, że opowiemy o przestrzeni - o domach, ulicach, miejscach do życia – korzystając z oka, które szuka piękna. Bo to, że powódź niesie zniszczenie, jest oczywiste. Chcieliśmy pokazać to z innej strony, tym bardziej, że od katastrofy minął rok i bardzo dużo udało się odbudować.
To jednak długa droga od kolażu i kreowania rzeczywistości.
AM: Zdecydowanie. Obserwuję w swojej twórczości, że z biegiem czasu bardziej pociąga mnie pokazywanie prawdy niż jej tworzenie. Kilka lat temu, kiedy powstawała „Polska Gościnność”, miałem etap fascynacji kolażami, łączeniem kilku zdjęć w jedno, by stworzyć zupełnie nową, nieistniejącą rzeczywistość. Dziś praktycznie w ogóle mnie to nie interesuje. Bardziej pociąga mnie pokazywanie realnych miejsc, architektury, opowiadanie o czymś, co istnieje naprawdę. Owszem, moje kadry często są wyidealizowane, ale mimo wszystko jest w nich dążenie do opowiadania o faktycznym miejscu, a nie o czymś, co istnieje tylko w mojej głowie.
Jak wyglądało to poszukiwanie piękna w miejscach naznaczonych tragedią? Jakie emocje towarzyszyły tej podróży?
AM: To był cały wachlarz emocji. Pamiętam pierwszy spacer w Lądku-Zdroju, wzdłuż rzeki. Byłem w ciężkim szoku, jak to wszystko wygląda, mimo że mieszkańcy mówili, że jest już o wiele lepiej niż rok temu. Zniszczony most, skute elewacje, a w kamienicach kamery nad drzwiami co drugiego mieszkania - dopiero tam na miejscu dotarło do mnie, jak duży musiał być problem z szabrownikami. Widok tych miejsc wywoływał ogromny smutek, ale potem przychodziły momenty dające endorfiny. Chyba największe wrażenie zrobił na mnie basen w Lądku-Zdroju. Myślę, że to najpiękniejszy basen w Polsce. Miałem go na godzinę absolutnie dla siebie - mogłem nawet popływać, ale byłem tak przejęty robieniem zdjęć, że nie było mi to w głowie. Poza tym same krajobrazy Kotliny Kłodzkiej są przepiękne, a dodatkowo, jadąc tam od strony Wrocławia, mija się tereny nazywane Polską Prowansją.
No właśnie, bo w swojej fotografii podróżniczej często podkreślasz, że najciekawsze kadry to te nieplanowane, znalezione przypadkiem.
AM: I tu było tak samo. To są tak piękne tereny, że jedziesz sobie dróżką i nie musisz specjalnie wyszukiwać jakiegoś punktu widokowego - wystarczy zatrzymać się gdzieś na trasie. Jest na wystawie takie zdjęcie z samotnym drzewem pośród łąk i z górami w tle - to było zupełnie nieplanowane ujęcie. Podobnie było ze zdjęciem masywu Ślęży otoczonego polami pszenicy. To po prostu widoki, które mijasz, jadąc w tamte rejony.
A co było największym wyzwaniem w tej podróży?
AM: Największym wyzwaniem, czego absolutnie się nie spodziewałem, była kontuzja. Drugiego dnia pojechałem do Międzygórza, żeby zobaczyć tamę. Jest tam taka bardzo fotogeniczna, niebieska konstrukcja - to ostatnie zdjęcie, jakie zrobiłem przed wypadkiem. Schodząc z tamy, niefortunnie stanąłem na krzywy kamień, upadłem i skręciłem kostkę. Kontuzja nagle zmieniła cały plan. Musiałem weryfikować kolejne miejsca pod kątem tego, jak daleko będę musiał przejść od samochodu. Zdjęcie Bystrzycy Kłodzkiej, które jest na wystawie, powstało właśnie w ten sposób - dosłownie wysiadłem z auta i sfotografowałem miasto z daleka teleobiektywem. Bardzo żałuję, bo nie udało mi się przez to zobaczyć Barda, Paczkowa czy Nysy, które miałem w planach.
Ślad po wodzie to też historie mieszkańców. Przypomnijmy może, jakiej pomocy udzielał PAH na miejscu?
AR: Nasza pomoc była wielopoziomowa i zmieniała się dynamicznie, w zależności od potrzeb. Tuż po powodzi skupiliśmy się na dystrybucji środków czystości, wody pitnej i sprzętu do osuszania. Bardzo ważna była też pomoc psychologiczna, bo ludzie byli w ogromnej traumie. Później przyszedł czas na odbudowę - prowadziliśmy projekty grantowe dla instytucji, takich jak remizy OSP, przedszkola czy szkoły. Mieliśmy też specjalne projekty dla dzieci, jak kąciki ciszy w szkołach, oraz docieraliśmy z pomocą finansową do osób starszych i z niepełnosprawnościami. Łącznie dotarliśmy do 30 tysięcy osób w 101 miejscowościach, więc skala działań była ogromna.
Jak w takim razie - z myślą o wystawie - rozmawia się z ludźmi, którzy przeszli taką traumę? Szczególnie w kontekście tego, żeby nie był to materiał o ofiarach.
AR: Dokładnie, naszym celem nie było pokazywanie ludzi jako ofiar, tylko jako osób sprawczych, dumnych z tego, gdzie mieszkają. Zdjęciom Alka towarzyszą portrety i historie, które będzie można poznać, skanując kody QR na wystawie. Kiedy rozmawiałam z ludźmi, pytałam przede wszystkim o to, jak im się tu mieszka, z czego wynika ich przywiązanie do tej ziemi. Wszyscy mówili, że życie po powodzi jest trudne, że boją się, gdy dłużej pada deszcz. Ale nikt nie powiedział, że myśli o wyprowadzce. Ta ziemia i bycie blisko swoich korzeni jakoś to wynagradza.
Jak wyglądają kulisy samej wystawy? Ile zdjęć będzie można na niej zobaczyć?
AR: Pierwotny plan był taki, że Alek jedzie na tydzień i wraca z dziesięcioma zdjęciami. Los chciał inaczej - wyjazd przez kontuzję został skrócony, ale Alek wrócił ze znacznie większą liczbą świetnych zdjęć. Na początku myślałam, że nie ma opcji, żebyśmy zmieścili ich więcej, ale Alek wpadł na genialny pomysł: „słuchaj, ale zamiast jednego dużego mogą być cztery mniejsze”. To otworzyło nam zupełnie nową klapkę w głowie.
AM: Dzięki temu udało się stworzyć na wystawie takie zestawy, jak na przykład cztery zdjęcia z terenów wokół zniszczonej tamy w Stroniu Śląskim.
Jaki jest finalny cel tego projektu?
AM: Mam nadzieję, że uda się zrobić coś dobrego. Wraz z wystawą rusza zbiórka na rzecz PAH – w zamian za dowolną wpłatę będziemy przesyłać 6 moich ulubionych zdjęć z wystawy w najwyższej jakości. Liczę też, że uda się rozpromować ten piękny rejon Polski, bo wiele osób było zszokowanych tym, jak tam jest pięknie.
AR: Dla nas ta wystawa to pretekst, by wyjść do ludzi i publicznie podziękować wszystkim, którzy pomagali. Daje nam też szansę, by mówić o trudnych sprawach w lżejszy, bardziej przystępny sposób. Docieramy do zupełnie nowych odbiorców, a dzięki zdjęciom Alka możemy im przypomnieć, że dla wielu mieszkańców powódź jest wciąż żywym tematem - niektórzy do dziś suszą ściany, w których wilgotność sięga 90%.
Wystawa "Ślad po wodzie. Rok po powodzi w Polsce", stanie między 5 września i 4 października br. na Placu Centralnym w Warszawie.
Zbiórka na rzecz PAH, w której w zamian za dowolną wpłatę, otrzymacie 6 ulubionych zdjęć Aleksandra Małachowskiego z wystawy w najwyższej jakości, dostępna jest pod linkiem: https://pomagamy.pah.org.pl/fundraisers/aleksander-malachowski
Zebrane pieniądze pomogą przygotować się na przyszłe kryzysy, kiedy konieczne jest błyskawiczne działanie.