"Rośliny są niezwykle cierpliwe". Rozmowa z malarką Weroniką Anną Rosą
Jej obrazy malowane na papierze gwaszem to prawdziwe portrety roślin. Bo w pracach Weroniki Anny Rosy nie chodzi o botaniczną precyzję, ale zrozumienie przyrody i poszukiwanie w niej algorytmu form i charakteru. Z artystką rozmawiamy o tym, dlaczego zainteresowała ją stara malarska technika, co fascynuje ją w świecie roślin i jak na jej twórczość wpłynęła przeprowadzka do Portugalii.
To nie przypadek, że w Twoim życiu znalazła się sztuka.
Wychowałam się w rodzinie połowicznie artystycznej, więc wyrastałam wśród sztuki od dziecka, a w połowie związanej z naukami biochemicznymi, stąd moje zainteresowanie botaniką. Świadomie zaczęłam się interesować sztuką, gdy dostałam puszkę z reprodukcją obrazu Klimta. Tata przywiózł ją w latach 90. z Austrii z podróży służbowej. To był pierwszy raz w życiu, gdy obrazek zestawiłam z konkretną tendencją artystyczną i postawą twórcy.
Nie wybrałaś jednak studiów artystycznych.
Przez trzy lata uczyłam się rysunku architektonicznego. Gdy skończyłam 18 lat, nadszedł pierwszy moment, gdy mogłam przesądzić o swoim losie w inny sposób, niż wybierając prostą drogę dalszej i przymusowej edukacji. Zdecydowałam się na "gap year" i wyjazd do Francji. Zamiast jechać do Paryża czy wsławionych w świecie sztuki dużych miast, trafiłam do rybackiej wioski nad Kanałem La Manche. Bardzo potrzebowałam wtedy zmiany otoczenia, chciałam się zintegrować z naturą i naturalnym cyklem, czego w Warszawie nie odczuwałam. Podczas tego roku pracowałam, miałam też dużo wolnego czasu, wypróbowałam więc różne dziedziny artystyczne - ceramikę, malowanie na jedwabiu, klasyczne malarstwo. Po powrocie do Warszawy chciałam być już absolutnie niezależna, zaczęłam pracę w branży audiowizualnej i wybrałam studia zaoczne. ASP nie dawało takiej możliwości, padło więc na historię sztuki – wybór oczywisty dla mnie, bo sztuką interesowałam się też w sposób teoretyczny.
Czy ta wiedza teoretyczna wpłynęła na Twoją dzisiejszą twórczość?
Bardzo bliski jest mi ruch Arts and Crafts, który narodził się pod koniec XIX wieku w Wielkiej Brytanii, jako sprzeciw wobec ruchu industrializacyjnego. Doceniam w nim szacunek do rzemiosła, technikę i estetykę. Podzielam też zdanie Williama Morrisa, jednego z głównych przedstawicieli tego ruchu, że potrzebujemy piękna, które czyni nasze życie lepszym.
Równie istotne są dla mnie wszelkie artystyczne tendencje końca XIX wieku, zwłaszcza francuski nabizm i secesja, czerpiące ze sztuki azjatyckiej. Jest w nich dużo linearyzmu, przy czym linia jest bardzo organiczna, płynna, ważna jest plama koloru w sposób harmonijny zestawiona z resztą kompozycji. Wiele ówczesnych nurtów artystycznych czerpało też inspiracje z natury i traktowało ją jako niezależny temat.
To stoi zupełnie w kontrze do współczesnej, młodej sztuki.
W czasach, w których żyjemy, jest bardzo dużo szokowania obrazem, który stał się wszechobecny i bardzo zmanipulowany. Okrutne rzeczy oglądamy nie tylko na ekranach telewizorów czy smartfonów, ale i w sztukach plastycznych. Nie mam potrzeby powielania tego, ani mówienia o drastycznych czy szokujących zdarzeniach. Dlatego wracam o wiek wcześniej, w stronę harmonii kompozycji, linii i koloru. Robię zwrot ku naturze i pielęgnacji tradycji, bo gwasz, którym się posługuję, jest jedną ze starszych technik malarskich.
Dlaczego zainteresowała Cię ta mało dziś popularna technika?
Zanim przeprowadziłam się do Portugalii, wynajęłam dom na starej Ochocie w Warszawie. To była stara willa po scenografce Ewie Starowieyskiej i reżyserze teatralnym Erwinie Axerze. Studiowałam wtedy historię sztuki i szukałam tematu na pracę licencjacką. Zapytałam właścicieli domu, czy mogłabym mieć dostęp do pracowni Ewy Starowieyskiej. Zgodzili się. Pracownia była zachowana perfekcyjnie, a ja mogłam tam prowadzić poszukiwania na temat twórczości i technik pracy, które Ewa Starowieyska stosowała przy tworzeniu scenografii i projektów kostiumów teatralnych. Było tam mnóstwo skrzyń z gwaszami. Rodzina scenografki zaproponowała mi, żebym je przygarnęła i tak zaczęłam eksperymentowanie z tą techniką. Do dziś używam tej samej marki i gamy farb.
Wzbogacasz tę technikę o nowe elementy?
Do gwaszu dodaję złoty tusz japoński. To trochę reminiscencja gutty – żywicznej konturówki używanej w malarstwie na jedwabiu, która oddziela plamy koloru. Ja zastępuję jedwab papierem kraft, farby do jedwabiu gwaszem, a konturówkę złotym tuszem japońskim.
Twoja twórczość to nie tylko malarstwo.
Miałam szansę stworzyć kilka kolekcji tkanin użytkowych oraz kolekcję chust jedwabnych, które trafiły do sklepu londyńskiego Victoria&Albert Museum. Projektuję wszystko ręcznie na papierze, a następnie te tkaniny są w krótkich seriach drukowane.
Dlaczego w swoich pracach skupiasz się na roślinach?
Moi dziadkowie byli biochemikami bardzo wiązanymi z naturą. Za każdym razem, gdy jeździłam do nich za miasto, moimi dziecięcymi zabawami było robienie zielników, identyfikacja roślin czy uczenie się ich nazw łacińskich. To były moje puzzle i klocki lego. Za niezwykle wdzięczne w roślinach uważam to, że można zbliżyć się do nich i poza wzrokową obserwacją, zmysłowo je odebrać - poprzez zapach czy dotyk. Rośliny są też niezwykle cierpliwe, w odróżnieniu od żywego modela można je obracać w palcach, można się na nie patrzeć dniami i one się nie poruszą poza naturalną metamorfozą. Możliwość intymnego podejścia do rośliny i szansa obejrzenia jej pod każdym kątem po prostu mnie fascynuje.
Swoje obrazy nazywasz portretami i zawsze przedstawiasz na nich tylko jedną roślinę.
Moja metodologia pracy oparta jest na początku na obserwacji rośliny i próbie jej zrozumienia. Dlatego też wybieram tylko jedną, by móc się jej oddać i w pełni ją pojąć. Pierwsze szkice przygotowawcze to poszukiwanie formy i reguł. Każda roślina rządzi się pewnymi schematami anatomicznymi i powtarzalnością. Staram się wyrobić pewien algorytm na formy, które w tej roślinie są widoczne. Gdy zaczynam tworzyć kompozycję obrazu, zostaję już tylko z moją syntezą rośliny oraz szkicami analitycznymi i maluję własną jej wersję. Trochę na wzór portretu, bo nie chodzi o naukowy i botaniczny rysunek, ale obraz, który porusza warstwę wewnętrzną rośliny i opowie o jej charakterze, o tym co czyni ją wyjątkową.
Która ze sportretowanych roślin była dla Ciebie najciekawsza?
Mam trudność z kwiatami, które są oczywiste lub zbyt regularne czy piękne. Od nich odchodzę. Z malowanych ostatnio roślin szczególne wrażenie zrobiły na mnie tygrysie orchidee. Chciałam zaznaczyć ich drapieżność i dzikość, nie tylko ze względu na wygląd i zwierzęce umaszczenie, ale także historię i ewolucję gatunku orchideowego. Tzw. „gorączka orchideowa”, trwający do dziś fenomen na skalę światową, zaburzył naturalną gospodarkę tych roślin i doprowadził do wielu ludzkich zbrodni, zaślepionych rządzą posiadania najrzadszych odmian tego kwiatu.
Czy malowanie roślin może być wyzwaniem?
Każdy obraz jest dla mnie nowym wyzwaniem, ale jednym z większych był "Hidden Potential”, portretujący lilię pająkową, powszechnie nazywaną Ismeną. Ta roślina ma pajęczą anatomię, w ruchu swoich wydłużonych płatków ma coś z nóg pajęczych, a ja mam okropną arachnofobię! Podejście do tego tematu i próba zakochania się w czymś, co jest na pozór obrzydliwe i odrażające, nie było na pewno łatwe, ale artystycznie i psychologicznie, to jeden z moich ciekawszych obrazów.
Czy na co dzień w swoim mieszkaniu otaczasz się wieloma roślinami?
Mam szczęście, że w moim mieszkaniu są dwie werandy, dlatego rośliny są głównie na zewnątrz. Do wnętrza wprowadzam tylko te, które są aktualnym tematem mojej pracy.
Czy jest jakaś roślina, którą szczególnie chciałabyś sportretować?
To korona cesarska, którą można oglądać w ogrodzie botanicznym w Powsinie czy dostać w niektórych kwiaciarniach. Ale spóźniłam się, bo gdy przyleciałam do Polski, okazało się, że kwiat już przekwitł. Mam teraz na jego punkcie obsesję, czytam o jego historii i bogatej symbolice. W Iranie z kwiatem związany jest mit o śmierci bohatera, a korona cesarska symbolizuje rozpacz nad nim. Główki kwiatu podobne w formie do tulipanów są pochylone ku dołowi, w środku jest rysunek przypominający łzę. W kulturze irańskiej ta roślina opisywana jest jako płaczący kwiat w żałobie. To może być bardzo ciekawa narracja i odniesienie do dzisiejszej sytuacji na świecie.
Jak trafiłaś do Portugalii?
Pojechałam tam pierwszy raz w 2011 roku, gdy Portugalia nie była jeszcze tak popularna, jak teraz. Zupełnie mnie oczarowała, poczułam się tam po prostu dobrze i byłam pewna, że to miejsce, w którym chciałabym zostać na dłużej. W 2016 roku dostałam stypendium od Instytutu Historii Sztuki w Lizbonie. Miał być rok, a jestem tam już prawie siedem lat. Niezwykle wpłynęło to na moją twórczość, bo światło portugalskie jest intensywne, sprawia że kolory wybrzmiewają inaczej niż w Polsce. W ciągu roku jest go też po prostu dużo więcej, a ja bardzo potrzebuję światła do mojej pracy. Podoba mi się też żywa i barwna architektura Portugalii oraz kolor, który gra w tamtejszej kulturze niezwykłą rolę. To mi dało odwagę, by śmielej używać barw, czego w Polsce się bałam. W Portugalii doceniam też to, że roślinność jest obecna przez cały rok, jest dużo gatunków egzotycznych, m.in. przywiezionych z kolonii portugalskich. O każdej porze roku jest coś co kwitnie i to pobudza mój apetyt na rośliny i inspiracje.
Nie wrócisz już do Polski?
Nie mówię "nie", ale jestem w takim momencie życia, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że Portugalia to nie jest mój ostatni port, ale nie wiem kiedy i jaki będzie następny.
fot. z wystawy - Eliza Krakówka
Prace Weroniki Anny Rosa można oglądać do 18 czerwca w warszawskiej Galerii Prześwit (dawny klub La Madam) na Rynku Nowego Miasta (ul. Freta 39). Ekspozycja połączona jest z rezydencją artystyczną. W galerii Prześwit zaaranżowano otwartą dla widzów przestrzeń, w której można obejrzeć proces pracy twórczej artystki.
Prace artystki można też obejrzeć na www.weronikaanna-rosa.com
Rozmawiała Maga Burkiewicz