LABEL. Art of living: Z wizytą u Marty Krajenty, właścicielki galerii Flow Art House
„Moje mieszkanie jest osobistym dziełem sztuki” - mówi Marta Krajenta, bohaterka filmu z serii LABEL. Art of Living. Marta jest kolekcjonerką sztuki i właścicielką galerii Flow Art House, zajmuje się też marketingiem i PR-em dla rynku dóbr luksusowych, realizuje projekty z obszaru art brandingu. Nam opowiada o tym, jak urządzała swoje warszawskie mieszkanie, o zgromadzonej w nim sztuce, ikonach dizajnu, komponowaniu wystaw, również tych prywatnych oraz zamiłowaniu do detali i swojej pasji do piękna.
Autor: MB
Zdjęcia: Anna Balicka (owarcie); redakcja
Gdzie nas zaprosiłaś?
Jesteśmy w mojej prywatnej przestrzeni, która jednocześnie służy mi jako showroom galerii Flow Art House. To warszawskie Śródmieście, XIX-wieczna kamienica. Mieszkanie usytuowane jest na trzecim piętrze, co uwielbiam, bo dzięki temu widzę codziennie niebo z każdego z okien. Wnętrze przeszło generalny remont, a jeżeli chodzi o wystrój, to on się ciągle zmienia, jest mobilny, nadąża za moim nastrojem i potrzebami. Zresztą, ja tak lubię myśleć o wszystkim, czym się otaczam - że ma być plastyczne, ma mi służyć, dialogować z moją wrażliwością i pobudzać wyobraźnię. Uwielbiam się czuć częścią tej przestrzeni, być z nią jednym organizmem. To mieszkanie jest moim osobistym dziełem sztuki.
Jak znalazłaś to miejsce?
Mieszkanie w kamienicy było od zawsze moim marzeniem. Jako nastolatka pracowałam w branży mody, często wyjeżdżałam do pięknych, ikonicznych miast, takich jak Paryż czy Mediolan. I wtedy ja, dziewczyna wycięta z lat dwutysięcznych w Polsce, przeniesiona tam, czułam się jak w bajce, jak w krainie czarów. Postanowiłam, że chcę mieć taki mały Paryż w Warszawie. Dlatego to było oczywiste, że będę szukała mieszkania w kamienicy. Mieszkam tu już od 15 lat. Znalezienie tego miejsca zajęło mi kilka miesięcy, obejrzałam 46 mieszkań, zanim trafiłam do wymarzonego. Gdy wdrapałam się na to trzecie piętro i miałam okazję, żeby być sam na sam z tą przestrzenią, od razu wiedziałam, że jestem u siebie.
Jak wyglądało mieszkanie przed remontem?
Wnętrze składało się z trzech pomieszczeń. To co mnie w nim urzekło, to wysokość – prawie 4 metry, bardzo duże okna, zachowanie części dekoracyjnych w postaci stiuków na suficie. Decydując się na to mieszkanie, już żyłam w wyobraźni, widziałam jak ono się dla mnie przemieni w studio. Na początku mieszkałam w trzech małych pokoikach. Jeden z nich służył mi jako szafa, więc szybko zrobił się tam bałagan, kuchnia z kolei znajdowała się w tej części, gdzie teraz są szafy, czyli w długim przedpokoju i była tu słaba wentylacja. Notowałam te braki w głowie, zamieniałam je na potrzeby, wiedziałam dokładnie, czego chcę przystępując do reorganizacji tej powierzchni.
Jakie były Twoje najważniejsze założenia projektowe?
Uwielbiam gotować, więc było dla mnie ważne, żeby kuchnia znajdowała się blisko okna, żeby móc ją wietrzyć. Tak samo jak posiadam kolekcję sztuki, to mam ogromną kolekcję ciuchów. Drugim wyzwaniem była więc szafa. Chciałam mieć pojemną garderobę, żeby móc sobie wszystko pięknie wyeksponować, skatalogować i porozwieszać. To były dwa punkty wyjścia do aranżacji tej przestrzeni. Ze względu na nie do współpracy zaprosiłam zaprzyjaźnionych architektów - Kasię i Kubę z Bad Design, którzy to wszystko rozrysowali. Bez nich bym sobie nie poradziła.
Szafa jest wyjątkowa. Nie wygląda, jak zwykła zabudowa.
Szafa ma 7 metrów długości, więc sporym wyzwanie było zagospodarowanie tak dużej ściany. Gdy aranżowałam mieszkanie, na rynku dostępne były jedynie takie rozwiązania, jak przesuwne drzwi z lustrami lub pokryte fornirem. Chciałam tego uniknąć, by nie mieć poczucia, że mieszkam w biurze. Stąd pomysł na szafę z trzech osobnych części, trochę rzeźb. Jedna z nich pokryta jest fornirem, druga, delikatnie wysunięta, tworzy złudzenie kredensu i składa się głównie z postarzanych luster, z kolei trzecia część jest najbardziej ekonomiczna, więc wymagała pomysłowości, bo już zabrakło mi pieniędzy. Jej drzwi wykonane są ze szkła, a za nim jest pięknie udrapowana tkanina. Kiedyś na jednym z pchlich targów w Paryżu kupiłam dużo materiału Missoni z lat 70. XX i w sumie ta belka tkaniny stała się punktem wyjścia dla ostatniej części szafy.
W sypialni jest kolejne ciekawe rozwiązanie.
Miałam do wyboru „wanna czy prysznic”, ale zastanawiałam się tylko przez ułamek sekundy. Wiedziałam, że chcę mieć oba rozwiązania. Dlatego w łazience jest prysznic, a wannę zaprosiłam do sypialni. Wtedy wszyscy się stukali w głowę, mówili, że przecież zaraz wszystko się poniszczy, pozatapia, a parkiet będzie do wymiany po jednym sezonie. Minęło kilkanaście lat i wszystko jest w porządku. Uwielbiam wylegiwać się w wannie, wtedy druga osoba może leżeć na łóżku. Mam też ukryty sekret, gdy biorę kąpiel, widzę telewizor i nieraz oglądam stąd „Seks w wielkim mieście” z drinkiem w ręce. To mieszkanie daje mi dużo rozkoszy, to moja prywatna świątynia. Sporo wysiłku, zarówno emocjonalnego, jak i finansowego podarowuję tej przestrzeni, a ona mi się pięknie odwzajemnia.
Twoje zaangażowanie widać też w dbałości o detale w tym wnętrzu.
Zwracam na nie dużą uwagę, a pomysłów szukam wszędzie. Dla przykładu, parkiet jest zainspirowany podłogą z wybiegu pokazu domu mody Dries van Noten. Cały catwalk był pokryty dokładnie takim wzorem, ja go sobie sfotografowałam i odwzorowałam. Sporo czasu poświęciłam też na dobór ceramiki na ścianę w kuchni. Ponieważ kocham biżuterię, chciałam żeby ceramika miała taki charakter. Mozaika wieczorem daje złudzenie trochę rybiej łuski, a trochę rozgwieżdżonego nieba, pięknie wygląda podświetlona tylko świecami. Żeliwne kaloryfery, które są w tej kamienicy od kilkudziesięciu lat, odświeżyłam farbą w kolorze najjaśniejszego gołębiego, jaki był wtedy dostępny. Stare mosiężne pokrętła pochodzą z Niemiec. Zdobył je dla mnie jeden ze sprzedawców z bazarku na Kole.
W jaki sposób dobierałaś meble do mieszkania?
Stół odziedziczyłam po poprzednich właścicielach. To oryginalne art déco, więc mebel wymagał tylko odrestaurowania. Krzesła z kolei to ikoniczny model „Standard” autorstwa Jeana Prouvé, kupowałam je jeden po drugim, bo po prostu zbierałam na nie pieniądze. Wahałam się, czy mają być jednolite, a może każde inne. Gdy kupowałam to mieszkanie, nie było jeszcze Instagrama i tylu kolorowych magazynów. Wszystko wymagało fantazji i zgody wewnętrznej, by zaszaleć. Więc ten klasyczny stół zyskał krzesła, które są różnorodne i podkreślają ważną dla mnie nonszalancję. Zobaczyłam je po raz pierwszy w restauracji w Mediolanie. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że są tak niewygodne! Nie mogę uwierzyć w to, że zostały zaprojektowane dla szkół. Dziś nie mam wrażenia, że to był najlepszy wybór, mnie osobiście się na ich po prostu niekomfortowo siedzi, więc z krzesła szybko przerzucam się na kanapę. Krzesła są też dopełnieniem kolorów stojącej lampy „Callimaco”, również zaprojektowanej przez Jeana Prouvé. Ona nie tylko wprowadza tu klimat lat 40. i 50., daje także dużo światła i pięknie rozświetla sufit.
To nie jedyna wyjątkowa lampa w Twoim mieszkaniu.
Lampa, która wisi nad wyspą, przyleciała do mnie z Paryża. Przyjaciółka, która pracowała wtedy jako stewardessa, pomogła mi ją dostarczyć do Polski. Ten model nie był wtedy u nas dostępny, żadna firma go nie importowała. Lampę po raz pierwszy zobaczyłam podczas podróży w jednym z hoteli i wymarzyłam ją sobie u siebie. Przyleciała do mnie w sylwestra i wieczorem została zawieszona, zrobiłam wokół tego wydarzenia imprezę. Ja się w ogóle bardzo cieszę z rzeczy, kupuję je dla emocji, dla odczuć i celebracji. Jak tylko wprowadzam jakiś nowy przedmiot czy sztukę do tego wnętrza, świętuje to. Kolejnym obiektem, który miał takie powitanie, jest rzeźba Alisy Marchenko zawieszona nad stołem. Zamówiłam ją sobie u artystki na urodziny i świętowałam jej przybycie do domu. Jak ją wieszałyśmy z Alisą było ciastko, kawa i lampka toastowa. Zawsze wykorzystuję takie elementy, które dają mi w życiu radość i emocje. Bo po to właśnie jest sztuka, by przenosić nas do innego świata. Trzeba tylko umieć z tego skorzystać i rozwinąć w wartość niematerialną. Dla mnie tylko wtedy inwestycja ma to sens.
Wspomniałaś o tym, że wnętrze często się zmienia. Zdradzisz nam, jaki masz na to sposób?
Wyspa kuchenna służy mi jako podest do ekspozycji obiektów – w tym momencie są tam dwie misy ceramiczne autorstwa Moniki Patuszyńskiej, które są wynikiem mojej współpracy z Vis A Vis Gallery, to piękne miejsce dedykowane dekoratorom wnętrz. Zresztą stamtąd przyniosłam też lampę LED projektu studia Waldemeyer, która imituje ogień i tajemniczo wygląda, wyeksponowana przy łóżku. Elementy sztuki i sztuki użytkowej mają za zadanie wystylizować to wnętrze, wprowadzić do niego nutkę nonszalancji, której bardzo w życiu potrzebuję. To mi się zmienia sezonowo. Tę przestrzeń traktuję jako moją osobistą wystawę, nie mam problemu z tym, by coś schować na kilka miesięcy do szafy lub specjalnie przygotowanego zagłówka, gdy potrzebuję wyciszenia, a potem znowu to odkryć. Mam do obiektów z moje kolekcji dość swobodne podejście – szanuję je, ale to są tylko obiekty, one mają mi służyć i pobudzać mnie intelektualnie.
Prace jakich artystów masz w swojej kolekcji?
Największą pracą, jaką eksponuję w mieszkaniu, jest obraz przedstawiający ocean z pracowni Grażyny Smalej, z którą współpracuję od początku założenia galerii. To duże płótno, które przejęło całą ścianę nad łóżkiem. Mam też u siebie malutkie obrazy Jakuba Słomkowskiego, Jósefiny Alanko, która dostała niedawno nagrodę Strabag Artaward International, Kasi Feiglewicz-Peszat, Joanny Dudek, grafiki Eweliny Skowrońskiej, prace na papierze Kasi Januszko czy fotografie różnych autorów, z którymi współpracuję. Ostatni mój zakup to płaskorzeźba autorstwa Moniki Urbaniak. Marzy mi się teraz jedna ze szklanych rzeźb Magdaleny Wodarczyk, które obecnie eksponuję w galerii. Większość obiektów z mojej prywatnej kolekcji jest rezultatem prowadzenia galerii sztuki Flow Art House, procesu twórczego przy tworzeniu wystaw i prywatnych spotkań z artystami przy opracowywaniu konkretnych pomysłów na zamówienie dla klientów. Obrazy, które okalają drzwi, to prace Karoliny Pielak i Konrada Peszko, to mój osobisty dyptyk. Choć pochodzą z różnych pracowni, dla mnie bez siebie już nie istnieją. Według mnie sztuka, tak jak branża modowa, jest o miksowaniu. Dobór obiektów ma ogromne znaczenie, bo zmieniamy kontekst, emocje i treść, która jest w nich zapisana. Każdy obiekt sztuki wprowadzony do tego mieszkania jest celebrowany. Co więcej, ja tak samo pracuję z moimi klientami. Gdy przywożę do nich jakąś pracę, to dbam, by mieć czas i przestrzeń na wspólne wypicie kawy, rozmowę, podzielenie się wrażeniami. Chcę, żeby to był moment zatrzymania i poczucia, że coś nowego przybyło do domu. To niemal jak ceremonia powitania, dla mnie niezbędna.
Dla siebie wybieram sztukę, która jest delikatna, duchowa i cielesna, bo lubię mieć połączenie z moim wnętrzem. Jestem właśnie taką dziewczyną, która jest delikatna i romantyczna, i bardzo to w sobie lubię. Wtedy mam organiczne połączenie z dziełami sztuki, czuję je, a one dialogują z moją wrażliwością. Długo szukałam na rynku podobnych obiektów, zauważyłam, że nie ma u nas takiej przestrzeni czy galerii, więc postanowiłam ją stworzyć dla siebie i osób takich, jak ja. Dobierając sztukę dla moich klientów również dużo czasu poświęcam na poznanie ich osobistych preferencji i opracowuję indywidualne oferty dzieł sztuki. Z poziomu ciekawości, we wzajemnym szacunku i otwartości, przychodzą mi intuicyjnie rozwiązania i zestawy obiektów, skomponowane w oparciu o potrzeby i marzenia klientów. To daje dużą satysfakcję przy sprzedaży i tworzy długoterminową współpracę pomiędzy klientem i galerią.
Kiedy sztuka pojawiła się w twoim życiu?
Zawsze miałam romantyczną i delikatną duszę, sztukę widziałam wszędzie. Jak byłam małą dziewczynką, to chyba najbardziej dostrzegałam ją w przyrodzie, układaniu kamyków czy gałązek. Pamiętam, że robiłam kompozycje, które nazywały się sekret – w dziurze w ziemi układało się płatki kwiatów, piórka czy drewienka, przykrywało szkłem, a potem zasypywało ziemią. To były moje pierwsze dzieła sztuki, pierwsze mini wystawy ukryte w chodnikach i trawie wokół domu. Później bardzo chciałam iść do liceum plastycznego i dzięki temu poznawałam ludzi, którzy zajmowali się sztuką, artystów, z którymi wyjeżdżaliśmy razem na plenery malarskie. Mogłam siedzieć godzinami i szkicować. Ostatecznie jako studia wybrałam psychologię, potem PR, ale zamiłowanie do piękna we mnie zostało. Teraz gdziekolwiek podróżuję, szukam ciekawych wydarzeń związanych ze sztuką. Na początku roku sprawdzam, gdzie są interesujące wystawy i tam siebie zabieram. Naprawdę lubię doświadczać piękna i czerpię z tego dużo siły, również zawodowo. Czasami jeszcze rysuję, piszę wierszę, dzięki komponowaniu wystaw i opracowywaniu koncepcji sztuki do wnętrz prywatnych i firmowych moich klientów też mogę się kreatywne wyżyć. Organizuję eventy, pracuję w branży PR dla rynku dóbr luksusowych, więc to jest później moim ogromnym atutem. Te dwa obszary zaczęły mi się naturalnie ze sobą łączyć zawodowo. Jak byłam młodsza myślałam, że muszę wybrać jedno albo drugie, ale dziś wiem, że świat sztuki może się łączyć ze światem biznesu. Wzmacniam swoje kompetencje w obszarze usługi art brandingu dla firm i mocno wierzę, że to jest istotna przewaga biznesowa i wizytówka dla firm i marek przyszłości.
Do niedawna Twoją galerię można było odwiedzić w warszawskim Norblinie. Gdzie teraz można obejrzeć wyselekcjonowane przez Ciebie prace?
Obecnie obiekty z Flow Art House eksponuję w showroomie ICONE, zlokalizowanym w piękniej zabytkowej kamienicy przy Alejach Ujazdowskich, tuż za rogiem. Moje własne mieszkanie służy do bardziej prywatnych spotkań z klientami - gdy już się lepiej znamy i chcemy spokojnie porozmawiać, to umawiam się właśnie tutaj.
A co doradziłabyś osobom, które chcą stworzyć własną domową galerię?
Zachęcam wszystkich do tworzenia mini galerii, do kolażowania sztuki. Ja tak potraktowałam ścianę w łazience, to punkt wyjścia dla moich prac na papierze, grafik i fotografii, więc nawet w tak nieoczywistej przestrzeni można zorganizować własną wystawę. Uwielbiam też łączyć prace malarskie z pracami na papierze, ostatnio moim konikiem są też płaskorzeźby i obiekty ze szkła. Zachęcam do zabawy i nonszalancji. Obiekt niekoniecznie musi być eksponowany w stałym miejscu – obraz można powiesić na ścianie, a potem zdjąć i spróbować umieścić gdzie indziej. Można go oprzeć o konsolę albo zestawić z praca na popierze, czy z fotografią, tworzyć punkty narracyjne i starać się jak najwięcej o tym obiekcie dowiedzieć, bo każde dzieło sztuki ma w sobie wiele tajemnic i przemawia do nas inaczej na przestrzeni czasu.
Rozmawiała Magda Burkiewicz
Zobacz także:
- Flow Art House
- LABEL. Art of Living: Z wizytą u malarza Grzegorza Worpusa-Budziejewskiego
- LABEL. Art of Living: Z wizytą u rzeźbiarza Marka Bimera